Często się
teraz mawia, że historia jest dziełem mężczyzn. Mężczyznami byli wojenni
dowódcy, knujący politycy, awanturniczy odkrywcy i genialni wynalazcy, jak
również – żeby zejść poziom niżej – wulgarni żołnierze i brzuchaci wyborcy. Uciskany
ród kobiecy, wtłoczony w podrzędną rolę żony i matki, siedział zaś w domu,
popłakując w ręczne robótki. Mogłoby się więc wydawać, że autorzy powieści
historycznych, którzy chcą mieć u siebie ważne i ciekawe żeńskie postaci, stoją
przed niemałym dylematem. Jak tu pisać o historii i kobietach naraz, skoro ta
pierwsza hula po polach bitew i snuje się wraz z dymem cygar po wielkich
kongresach, a te drugie wegetują między kuchnią, kościołem i dziećmi?
Cóż, sposobów
jest wcale niemało, przede wszystkim dlatego, że dziejom świata daleko do
czarno-białej prostoty powyższego akapitu. W końcu autorzy „Pamiętników księżniczek” jakoś sprostali zadaniu pisania książek, których narratorki
cechowała nie tylko płeć żeńska, ale też smarkaty wiek. Po pierwsze, wystarczy
znaleźć kobietę, która bywała na polach bitew i kongresach – bo takie też
istniały. A jeśli mimo wszystko nie uda się znaleźć takiej, która by nam
odpowiadała, można ją wymyślić i stworzyć na przykład „Papieżycę Joannę” (czego
jednak raczej nie polecam). Można też wziąć postać historyczną, ale dorobić jej
fikcyjną i nader zajmującą biografię, jak to zrobił jeden z bohaterów
„Prywatnego życia entu Szubad” – wielkie namiętności, ucieczki, porwania, pojedynki
na miecze oraz„nagie piersi Murzynek, piersi białe i czarne obok siebie, jak
najwięcej piersi, klejnotów także jak najwięcej”. Wszyscy to znamy i lubimy.
Ale są i inne
rozwiązania. Spójrzmy na takie książki jak „Biała królowa” Philippy Gregory
albo „Córka wikingów” Very Henriksen. Bohaterki
rzeczywiście rzadko opuszczają domowe pielesze i rzeczywiście nie mieszają się
osobiście w wielkie historyczne wydarzenia, które jednak chcemy za wszelką cenę
przedstawić w swojej książce. Co więc robimy? Wprowadzamy postać Naocznego
Świadka. Naoczny Świadek jest z reguły mężczyzną, często mężem albo przyjacielem
bohaterki. Jako mężczyzna może podróżować, walczyć i rozmawiać z ważnymi
osobami – a potem o wszystkim, co przeżył i co widział, może opowiedzieć
bohaterce nad kubkiem herbatki. W ten sposób nie zaprzeczamy faktom
historycznym, według których kobieta nie brała w jakimś wydarzeniu udziału, a
jednocześnie włączamy ją do akcji. Wilk jest syty i owca cała, wszyscy są
zadowoleni.
Wszyscy, czyli
nikt, a na pewno nie ja. Naoczny Świadek to moim zdaniem zabieg bardzo trudny w
przekonującej realizacji, który u mniej zręcznych pisarzy zmienia się w tani i
irytujący wykręt – bo oto czytelnik zamiast samemu uczestniczyć w tych
wszystkich walkach i negocjacjach zostaje razem z bohaterką zamknięty w
czterech ścianach i skazany na wysłuchiwanie sprawozdań jakiegoś nudziarza.
Dobrym tego przykładem jest „Korona śniegu i krwi” Cherezińskiej, gdzie Naoczni
Świadkowie ględzą bezustannie, i to niekoniecznie nawet do kobiet.
Skoro mowa o
Cherezińskiej, jakimś pomysłem jest też ubarwienie żeńskiej postaci poprzez przydanie
jej nadprzyrodzonych mocy, jak lewitacja albo zmiana fryzury pod wpływem emocji
(św. Kinga), albo też obudowanie jej wątkiem przepowiedni o pogańskim mesjaszu
(Lukardis, pierwsza żona Przemysła II).
Można też
jednak pójść w inną stronę. Skoro kobiety nie brały udziału w wielkich
politycznych wydarzeniach, lecz zajęte były szykowaniem chleba powszedniego,
należy skupić się właśnie na tej powszedniości. Jeśli posiadamy duże wyczucie
psychologiczne i mamy na nazwisko Duczmal, bierzemy na warsztat życie Katarzyny
Jagiellonki, która najpierw schła na dworze, czekając, aż ktoś wyda ją za mąż,
potem schła w więzieniu, wsadzona tam przez swojego szwagra, a wreszcie schła z
samotności w związku z mężem, który kochał ją znacznie mniej niż żarliwie niż
ona jego, i z całego tego schnięcia robimy przejmującą i poruszającą powieść („Czterej królowie Katarzyny”).
Jeśli natomiast mamy dobre chęci i nazwisko Riley, dokonujemy
nobilitacji codzienności, pisząc „Księgę Małgorzaty”.
Rzadki przypadek, gdy okładka pokazuje to, co faktycznie dzieje się w książce. |
Akcja osadzona
jest w XIV wieku, ale wszelkie fakty historyczne – może z wyjątkiem zarazy –
schodzą całkowicie na dalszy plan, ustępując miejsca opisowi umysłowości i
życia codziennego zwykłych ludzi: akuszerek, piwowarek, handlarzy relikwi,
wędrownych grajków i skrybów. Wśród kalejdoskopu barwnych postaci wyróżnia się
dwójka głównych bohaterów: tytułowa Małgorzata, niegdyś obdarzona darem
uzdrawiania akuszerka, a obecnie młoda żona starego kupca, oraz brat Grzegorz,
który na jej polecenie z wielką seksistowską niechęcią spisuje dzieje jej
życia.
Można odnaleźć
w biografii Małgorzaty elementy feministycznej sztampy, a oprócz tego
anachronizmu często spotykanego w wielu powieściach historycznych. Małgorzata
zostaje wydana za psychopatę i sadystę, od którego uwalnia ją zaraza. Następnie
trafia pod opiekę akuszerki, od której uczy się fachu, zaś po jakimś czasie
otrzymuje od Boga dar uzdrawiających dłoni. Potem zostaje wegetarianką. Potem
wynajduje kleszcze położnicze. Potem, oczywiście, zostaje oskarżona o czary i o
włos unika srogiej kary. W końcu zaś wychodzi szczęśliwie za mąż i prowadzi
dysputy z bratem Grzegorzem, próbując go przekonać, że kobiety wcale nie są
istotami niższego sortu. Brat Grzegorz mężnie stawia opór jej argumentom, w
kółko powtarzając, że baby są gópie, ale po jakimś czasie zaczyna się wahać w
swoich przekonaniach.
Ale mimo tych
sztampowych elementów książka jest całkiem sympatyczna. Małgorzata, chociaż
jest niestety „kobietą o umyśle przerastającym jej epokę”, jak głosi blurb, to jednocześnie
jest zarazem energiczną i skromną osobą, która przyznaje się do popełnionych
błędów, kocha swoich bliskich i nie narzuca nachalnie swoich poglądów na
żywienie i kąpiele. Brat Grzegorz natomiast pełni nie tylko rolę dyżurnego
średniowiecznego mizogina, ale też zmaga się z ojcem, który nie chce go puścić
do klasztoru, uwielbia filozoficzne dysputy, zgadza się nauczyć Małgorzatę
czytania i próbuje poprzez medytacje osiągnąć boskie oświecenie. Słabo mu to
wychodzi, ponieważ przy każdej okazji schodzi na upajanie się własną podziwu
godną pokorą, co opisane jest z humorem i sympatią dla jego słabostek. Relacja
między nim a Małgorzatą zmienia się powoli i wiarygodnie, a przy tym – dzięki
temu, że ona ma kochającego męża, a on sposobi się do celibatu – jest niemal
pozbawiona czynnika erotycznego, dzięki czemu może rozgrywać się w większym
stopniu na płaszczyźnie intelektualnej.
A tego zawsze mi mało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz