„Przedmowa do
książki jest co sień do domu, z tą jednak różnicą, iż domowi być bez sieni
trudno, a książka się bez przedmowy obejdzie”.
Ta cudownie
cięta uwaga nie jest, niestety, moim dziełem. Napisał ją Ignacy Krasicki w przedmowie (tak, tak!) do "Mikołaja Doświadczyńskiego przypadków" autorstwa Ignacego Krasickiego.
Cytuję to zdanie dlatego, że sporą część "Pani Firmiani" – opowiadania bądź co bądź
krótszego niż poprzednie – nazwać by można właśnie przedmową. Lub, ewentualnie, "jednym z powodów, dla których mam co do „Pani Firmiani” mieszane uczucia". Balzac zaczyna opowiadanie dosyć rozwlekłym ostrzeżeniem, że aby docenić historię, którą opisał, trzeba znać
słodko-cierpki smak nostalgii, tęsknoty za czymś utraconym i ukochanym.
Jedyny problem jest taki, że fabuła jest, owszem, miejscami dosyć sentymentalna - ale w moim odczuciu trudno byłoby nazwać ją melancholijną.
Ja jestem panią Firmiani, a pani Firmiani mną - rzekł Balzac (Źródło obrazka) |
Właściwe opowiadanie zaczyna się od opisania tytułowej bohaterki. Ale nie w sposób prosty czy prostacki, jak w jakichś "Małych kobietkach", z kolorem włosów i ulubionym hobby. Nie - Balzac stosuje bardzo ciekawy zabieg cytowania wypowiedzi różnych typów ludzi
należących do francuskiej socjety. Bardzo różne są to wypowiedzi, sprzeczne,
mniej i bardziej pochlebne, niektóre podszyte umiłowaniem skandalu i
filisterskim świętym oburzeniem na tę tajemniczą kobietę, której męża nikt
nigdy nie widział. Plotki, pogłoski, domysły – lecz nic o prawdziwym
charakterze pani Firmiani.
Jedna z tych
pogłosek trafia do uszu jowialnego pana de Bourbonne, który dowiaduje się, że Octave,
jego siostrzeniec i spadkobierca stracił z powodu pani Firmiani cały
odziedziczony po ojcu majątek. Postanawia zatem pojechać do Paryża i zbadać
sprawę na miejscu. Bardzo sympatyczny z niego człowiek, zarazem bystry i
dobroduszny, i nie wystarczają mu mętne domniemania Paryżan. Osobiście
konfrontuje się z panią Firmiani, próbując dociec, czy ma przed sobą niewinną i
szlachetną kobietę, czy też intrygantkę i uwodzicielkę.
A pani
Firmiani odpowiada na wszystko wymijająco i odprawia go z kwitkiem, pozostając
równie nieprzeniknioną co na początku. Bourbonne’owi pozostało tylko jedno:
odwiedzić swojego siostrzeńca, który niemalże przymiera głodem jako
korepetytor. Trochę dziwne, że wuj nie zajrzał do niego w pierwszej kolejności,
ale wtedy nie mielibyśmy w opowiadaniu tej niemalże kryminalnej intrygi pod
hasłem "kim jest pani Firmiani". Intrygi, która po jednej rozmowie Bourbonne’a
z Octave’em całkowicie się rozwiązuje.
Następuje
całkowite odwrócenie sytuacji. Owszem, młodzieniec zrujnował się z powodu pani
Firmiani – ale fakt ten, w którym paryska socjeta dopatrywała się nieczystych
knowań podstępnej kobiety, w rzeczywistości był aktem wielkiej szlachetności.
Odziedziczony majątek został bowiem zdobyty w nieuczciwej sprawie sądowej, w
której ojciec Octave’a był adwokatem. Zrzec się tego plugawego bogactwa na
rzecz ubogich poszkodowanych – oto, do czego nakłoniła Octave’a pani Firmiani,
która chciała, by mężczyzna przez nią kochany był człowiekiem prawym. Ledwie
pan de Bourbonne poznaje całą prawdę, do mieszkania wchodzi pani Firmiani z
wieścią, że wreszcie nastąpiło prawne uregulowanie jej sytuacji jako wdowy po
zmarłym przed kilku laty panu Firmianim, co pozwoli jej objąć spadek po mężu i
żyć długo i szczęśliwie z Octave’em.
Przyjemna to powiastka, prawie tak przyjemna jak "Sakiewka", z którą widać wiele punktów wspólnych, lecz powtórzę raz jeszcze: więcej niż zapowiadanej w przedmowie nostalgii jest w niej sentymentalizmu, żeby nie powiedzieć ckliwości. Brudne myśli paryskich plotkarzy są tak jaskrawo skontrastowane z anielską duszą pani Firmiani, że ta ostatnia nie ma tak naprawdę miejsca, by rozwinąć się jako postać. Mimo tylu sprzecznych opinii na jej temat, ona sama pozostaje zdumiewająco jednowymiarowa, służąc nieledwie za pretekst do hymnu na cześć kobiety, najznakomitszej i najczystszej cząstki ludzkości, niesłusznie plugawionej jadowitymi jęzorami zawistnych. I chociaż doceniam narracyjne zabiegi Balzaca, sympatyczną postać Bourbonne’a, a nawet kryształowo jasny przekaz moralny opowiadania – to jednak mam co do „Pani Firmiani” mieszane uczucia.
Właśnie ze względu na pewne moralizatorstwo wolę dojrzały realizm (Pani Bovary, Buddenbrookowie, Saga rodu Forsytów, Anna Karenina i parę innych) gdzie bądź co bądź autorzy byli obiektywniejsi od Balzaka. U niego popieranie określonych postaci i pojawiające się czasami ferowanie wyroków nie boli (pewnie ze względu na kunszt pióra i wiele trafnych obserwacji), ale nie ukrywam, że książki, w których autor traktuje postacie z dystansem, ironią, są według mnie bardzo interesujące ;-)
OdpowiedzUsuń