Źródłem
wszelkiego zła była Bona.
Tak streścić
można treść tej powieści pisarza dziś już nieco zapomnianego pomimo imponującej
płodności (według Wikipedii napisał 232 powieści, w tym 88 historycznych. To więcej niż niejeden z moich pająków przeczyta w ciągu całego swojego życia). Dwie królowe wymienione w tytule to właśnie Bona
oraz Elżbieta, żona Zygmunta Augusta. Pierwsza z nich jest to żądna władzy
Włoszka, chciwa manipulatorka i intrygantka otoczona równie plugawymi jak ona
sama poplecznikami. Są wśród nich nowobogacki i rozpustny biskup Gamrat, dziki
Kmita, podstępna służka Maryna i Lismanin – franciszkanin ocierający się o
herezję. Jeden Opaliński przynajmniej na pierwszy rzut oka wygląda na prawego
szlachcica, jednak „dopiero wpatrzywszy się w zwodnicze te rysy, dostrzedz się
w nich dawała skryta przebiegłość jakaś i udanie otwartości”. Przy pomocy całej
tej odrażającej menażerii Bona trzęsie całym państwem. Zygmunt Stary, król
dobry i wspaniały, nie ma już niestety sił, by powstrzymywać jej niecne zapędy.
Aby utrzymać władzę po jego śmierci, Bona za wszelką cenę pragnie utrzymać w
swoich szponach syna, Zygmunta Augusta, któremu psuje charakter, podsuwając mu
zachwycającą kochankę Dżemmę.
W drugim
narożniku do walki szykuje się niewinna, czysta Elżbieta, wnuczka Jagiellonów,
wprost określana wielokrotnie jako męczennica, miłująca nade wszystko swojego
męża, choć on z początku traktuje ją zimno i obojętnie, zbyt zajęty Dżemmą. Po
stronie Elżbiety stoi nie tylko zacny stary król, ale i biskup Maciejowski,
obdarzony szlachetną postawą i znakomitym gustem, a także inne znakomitości o
prawych rysach i uczciwym spojrzeniu. Ci chcą dla dobra Rzeczpospolitej uczynić
z Zygmunta Augusta dzielnego władcę z dobrą małżonką u boku – a w tym celu
trzeba naturalnie pokonać smoka, to jest Bonę.
Jak widać,
Kraszewski kreśli postaci dosyć grubą kreską, a poszczególne stronnictwa
polityczne łączy z konkretnymi wartościami moralnymi (lub ich brakiem). Brzemię
całego zła spoczywa na Bonie, do tego stopnia, że Zygmuntowi Augustowi nie ma
się tak naprawdę za złe się ani niestałości w uczuciach (przed Dżemmą miał już
niejedną kochankę, a i nią szybko się nudzi), ani ogólnej nieruchawości i
obojętności na sprawy państwa. Cały niedostatek męstwa u niego jest przecież
winą szatańskich machinacji Bony. Zostaje rozgrzeszony nawet ze swojego
chłodnego stosunku do żony – w interpretacji Kraszewskiego Zygmunta Augusta
bardzo szybko ujmuje doskonała dobroć i cierpliwość Elżbiety, lecz ukrywa on
swoją czułość dla niej, by rozeźlona Bona nie wywarła na niej pomsty. I choć
pod koniec powieści August nieco się ożywia i zaczyna działać więcej na własny
rachunek, to przez większość książki panuje kuriozalna sytuacja, w której aż trzy
kobiety (Bona, Dżemma i Elżbieta) walczą o względy dosyć ospałego młodzieńca.
Wśród tylu
postaci nakreślonych z subtelnością godną najstarszych komiksów wyróżnia się
Petrek Dudycz, pozbawiony gustu i urody dorobkiewicz, który pragnie poślubić
Dżemmę – trochę safanduła, a trochę uparciuch, pojmujący intrygi dworskie tylko
o tyle, o ile sam służy w nich za pionka. Niby mało ma sympatycznych cech, a
jednak budzi raczej współczucie niż odrazę, i jest chyba najbardziej
niejednoznaczną postacią w „Dwóch królowych”.
Mimo nieco naiwnych uproszczeń książka nie jest zła – akcja, choć niespieszna,
toczy się płynnie, równym tempem zmierzając wzdłuż wytyczonego szlaku do samego
końca. Zdarzają się dłużyzny i fragmenty, w których narrator powtarza coś, co
już wcześniej powiedział, ale równoważy to barwność opisów. Nawet
charakterystyki podłych sojuszników Bony bywają ujmujące – może właśnie dzięki
swojej niczym nierozcieńczonej jaskrawości.
Przeczytałam już wszystkie twoje recenzje i bardzo mi się podobają. Zachęciłeś mnie do czytania Balzaka, dziękuję!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę :)
Usuń