Po pierwszych
czterech tomach "Koło Czasu" nie jest serią, którą mogę z czystym sumieniem
polecić. Nie chodzi o to, by było złe – w znanych mi do tej pory tomach chyba jeszcze
nie wykwitły z całą mocą przywary, za które jest często krytykowane, a
mianowicie irytująco wszechmogący bohaterowie i niemrawo posuwająca się fabuła,
grzęznąca w trzęsawisku niezliczonych i nieciekawych wątków.
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego ilustrator uznał, że najciekawszym tematem na okładkę będzie "Kolacja na prerii". |
Skoro nie o to chodzi, to o co? Trzeba chyba zacząć od początku.
"Koło Czasu"
to jeden z czołowych przedstawicieli amerykańskiej fantastyki. Opowiada –
ogólnie rzecz biorąc – o walce Dobra ze Złem, które właśnie się budzi z
wieloletniego uśpienia. Z otchłani zapomnienia powracają spaczone potwory.
Powracają legendy i wielkie moce. Powraca Smok, odrodzony w postaci niczego nieświadomego pastuszka™, który ma stoczyć Ostatnią Bitwę z Wielkim Złem. Jego
przyjaciele o równie skromnym jak on pochodzeniu też odkrywają lub rozwijają
różne fantastyczne umiejętności i wkraczają w wielki świat politycznych intryg
i pradawnych potęg, spotykając legendarne istoty i poznając nowe krainy,
niebezpieczne i cudowne zarazem.
Prawda, nie
można powiedzieć, by były to książki głębokie z psychologicznego czy
filozoficznego punktu widzenia. Podział na dobrych i złych jest równie łopatologiczny jak w "Dwóch królowych" Kraszewskiego. "Koło Czasu" ma jednak do zaoferowania
przyjemne krajobrazy, dobre sceny akcji i znakomite opisy uczuć towarzyszących
korzystaniu z magii, a poza tym bogaty świat o sięgającej daleko wstecz
historii, kryjącej niejedną tajemnicę.
Tu jednak
zaczynają się prawdziwe problemy: otóż żeby w pełni odczuć głębię tego świata,
trzeba dobrnąć aż do czwartego tomu. Jest on moim zdaniem najlepszy z
dotychczasowych, z najciekawszą fabułą i zgoła fascynującym przedstawieniem kultury Aielów - pustynnych wojowników o zaskakującej przeszłości. Niestety,
większość postaci wciąż wykazuje cechy charakterystyczne dla dzieci z trzeciej klasy
podstawówki: wszyscy mężczyźni narzekają na to, że kobiety są takie dziwne i tajemnicze, a kobiety wiecznie zrzędzą, że mężczyźni są głupi i myślą mięśniami. Ale za to główny bohater (pastuszek-mesjasz™) zaczyna przejawiać coraz
więcej cech osobowości, do tej pory zarysowanej raczej blado. Zakończenie jest
logiczne i wyważone, czego w niektórych poprzednich tomach brakowało – akcja,
tocząca się przez większość książki dosyć statecznie, na ostatnich stronach gwałtownie
przyspieszała, co stanowiło pewien dysonans. Czwarty tom jest z pierwszych
czterech najlepszy – i to właśnie stanowi problem. Bo żeby do niego dotrzeć,
żeby w pełni docenić jego treść, trzeba przebrnąć przez trzy poprzednie, z
których można by robić koturny dla aktorów w starożytnej Grecji.
Więcej miejsca na obrazki! To dopiero fucha dla ilustratora. |
W dodatku
sztampa, banał i powszechne w fantastyce stereotypy, w czwartym tomie już mniej liczne, w
pierwszym hasają na wolności: jak można traktować poważnie książkę, w której
spokojną wioskę (w niczym nieprzypominającą Shire, rzecz jasna) atakują stwory
zwane wdzięcznie Trollokami oraz czarni jeźdźcy bez twarzy. W dodatku jedna z postaci to czarnowłosy i tajemniczy następca tronu krainy u bram pseudo-Mordoru. Toż to jakieś tanie
popłuczyny po Tolkienie. Wprawdzie nieźle napisane i bezbolesne, ale jednak popłuczyny. Mętny przybrzeżny szlam, przez który trzeba się przebić, żeby wypłynąć na wody czystsze i bardziej burzliwe.
A historia na czwartym tomie wcale się nie kończy. Właściwie dla Jordana nie skończyła się nigdy, bo umarł, zanim doprowadził swoich bohaterów do mety, i kto inny (Brandon Sanderson) musiał ostatnie tomy napisać za niego. Dlatego groźne są długie serie i strach budzą we mnie grube książki, i niepokój każe mi ostrzec tego, kto bierze do ręki "Koło Czasu": uważaj, bo droga ta jest kręta i wyboista, i bardzo, bardzo długa, więc jeśli nie masz tyle czasu, co ja na swoim wygnaniu, dobrze się zastanów, na co chcesz go wykorzystać.
Sanderson jest Brandon...
OdpowiedzUsuńNa Koło Czasu nie mam siły, ale sam Brandon Sanderson należy do moich ulubionych pisarzy fantasy - "Mistborn" wręcz odnowił we mnie zainteresowanie fantastyką.
W istocie Brandon, dziękuję za korektę, już poprawione :)
UsuńJa z kolei Sandersona osobiście nic nie znam i całą wiedzę na jego temat czerpię z raczej pochlebnych opinii fanów "Koła Czasu" (że Sanderson zręcznie wskrzesił tego stetryczałego molocha) oraz z tej raczej krytycznej recenzji: https://www.youtube.com/watch?v=BLii7AMux9E