Bardzo trudno
jest pisać o książce, którą się lubi. O wiele łatwiej jest pastwić się nad
gniotem, w kąśliwy i mniej lub bardziej dowcipny sposób wywlekając na jaw
wszystkie jego uchybienia i nie przejmując się spoilerami.
Łatwo jest przyrządzić ze złej książki gorzką pigułkę skondensowanego chłamu, aby zniechęcić
potencjalnego czytelnika do sięgnięcia po bubel, który recenzję zainspirował. O
wiele gorzej jest coś skutecznie polecić, szczególnie kiedy to coś ma – jak
„Bolesław Chrobry” – sześć solidnych tomów, wypełnionych tłumem postaci i w
dodatku potraktowanych srogą dawką archaizacji językowej. Nie mówiąc już o
lekkim osłupieniu, kiedy dowiadujemy się, że tych sześć tomów i tak nie
wystarczyło Gołubiewowi, żeby doczłapać do koronacji Bolesława, tak że fabuła zatrzymuje
się w okolicach roku 1008.
W pierwotnym zamyśle ostatni tom miał nosić tytuł "Korona". To było zanim powieść się tak niepowstrzymanie rozrosła. Ale projektu okładki za dużo nie trzeba było zmieniać, jak się okazuje. |
„Bolesław
Chrobry” jako powieść, i to w szczególności powieść historyczna, ma jednak dla
mnie dwa główne powaby. Pierwszym jest bogactwo opisów – przyrody, ludzi,
dopiero co budowanych grodów, lecz także zachowań i codziennych czynności. Ta
dbałość o szczegóły nie przeradza się jednak w bezmyślne serialowe przytaczanie
każdego gestu i błahego słowa, ponieważ opisywane z taką uwagą detale zawsze
mają znaczenie dla bohaterów. Czasem jest to znaczenie praktyczne, czasem
emocjonalne, zawsze jednak na pierwszym planie jest człowiek i jego konkretne
położenie. „Bolesława Chrobrego” przesyca nie zwykły mechaniczny realizm, ale
nadzwyczaj żywa obrazowość, która ukazuje nie tylko suche historyczne fakty i
nawet nie warunki życia na ziemiach polskich na przełomie X i XI wieku, ale
umysłowość i stan ducha żyjących wtedy ludzi.
Właśnie,
ludzie. Drugą ogromną zaletą „Bolesława Chrobrego” są postaci, niezliczone
postaci, wśród których sam Bolesław jest tylko drobiną. Bohaterowie cyklu
tworzą misterną mozaikę, a każdy z nich ma swoją własną historię, w pewnym
sensie wcale nie mniej ważną niż budowanie państwa polskiego przez Bolesława.
Każdy jest ważny, każdy zasługuje na to, by pochylić się nad jego życiem – czy
jest to święty Wojciech, czy Kłąb, który z kmiecia stał się wojem, czy
Latorosłka unieszczęśliwiona małżeństwem ze znienawidzonym intrygantem
Zefridem, czy Zefrid właśnie, który w życiu od zawsze stykał się tylko z cudzą
odrazą. Są wygnańcy, tajni agenci, księżne, mordercy, misjonarze, kalecy,
rzemieślnicy, karczmarze i kmiecie, są ludzie z grodów, z polan i z chat
zagubionych pośród gęstwiny, są ludzie uwiecznieni w kronikach i tacy, o
których pamięć na zawsze zaginęła. I każdy z nich ma swój udział w tkaniu tej
wspaniałej materii o niemożliwym do przeniknięcia wzorze, jaką jest historia.
Przyznaję, nie zawsze jest to lektura lekka i łatwa. Tekst jest często
bardzo gęsty i wymaga skupienia. Ogromna liczba postaci i wątków jest właśnie
powodem, dla którego fabuła nie dociera do roku 1025 – struktura powieści
rozrosła się tak bardzo, że autor nie był w stanie dłużej nad nią panować i
zakończył ją trochę in medias res. Za
to jednak również podziwiam Gołubiewa: że miał odwagę przyznać, że pełne
zamknięcie stworzonej przez niego opowieści jest już po prostu niemożliwe, i
nie mnożył kolejnych, coraz obszerniejszych tomów o coraz bardziej
rozdrobnionej strukturze, na które w dodatku trzeba by było czekać długie lata,
ciągle lękając się, że pisarz zemrze, nim ukończy swoje dzieło (jak to na
przykład z wdziękiem uczynił na przykład Robert Jordan). „Bolesław Chrobry”
pozostaje do końca przemyślaną konstrukcją o ogromnej wartości poznawczej,
zarówno z historycznego (chociaż nowsze badania przeczą niektórym
przedstawionym w powieści zjawiskom), jak i psychologicznego punktu widzenia.
Owszem, lektura wymaga czasu – ale będzie to czas dobrze wykorzystany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz