Czy można
wyobrazić sobie coś lepszego niż kryminał w czasach krucjat? Oto pod murami
obleganej Antiochii ginie jeden z krzyżowców – ginie, dodajmy, w tajemniczych
okolicznościach, najprawdopodobniej nie z rąk wrogich Turków, tylko kogoś z obozu
chrześcijańskiego. Obozu, który po przedłużającym się oblężeniu głoduje i
popada w coraz większy zamęt i rozprzężenie. Jednym słowem duszny klimat, poczucie beznadziei, mroki
ludzkiej duszy itd., a w tym wszystkim jedyny człowiek, który może rozwiązać
zagadkę tajemniczego morderstwa.
Człowiek tak
nieciekawy, że mija dłuższa chwila, zanim przypomnę sobie jego imię. Demetrios
Askiates, Grek (jak widać), nie ma niestety ani krztyny charyzmy. Nie ma nawet
za bardzo chęci brać udziału w fabule, ani w wątku oblegania Antiochii, ani w
wątku zamordowanego krzyżowca. Obydwa wątki zresztą posuwają się bardzo powoli,
co w tym pierwszym jest jeszcze zrozumiałe – w końcu krzyżowcy siedzieli pod
murami przez ładnych siedem miesięcy – ale w drugim jest już tylko irytujące.
Co więcej, rozwiązanie kryminalnej zagadki nie jest bynajmniej zasługą
sprytnego łączenia poszlak i genialnej dedukcji w wykonaniu Demetriosa; po
prostu pewna osoba, która od samego początku zna całą prawdę, ale nabiera wody
w usta, ledwie zobaczy naszego bohatera, na łożu śmierci w końcu się łamie i
wszystko mu wyznaje. Bardzo to niezgrabne, a Demetrios nie po raz pierwszy
wychodzi na biernego ofermę.
Epic. Od razu wszystko musi być epic. Wiadomo, jak krucjaty, to epic. |
Nazbyt surowo
to zabrzmiało – bo przecież książka nie jest zła. Ma solidne podstawy
merytoryczne (autor jest historykiem) i zręcznie ukazuje wewnętrzne podziały
zarówno wśród krzyżowców, jak i wśród muzułmanów. Atmosfera daleko odbiega od
„Krzyżowców” Zofii Kossak. Tam pomimo ludzkich błędów i zbrodni, pomimo
pleniącego się wśród rycerzy zepsucia, mimo chciwości i podłości, pod plugawą
skorupą nigdy nie przestaje tlić się ogień Bożej łaski. U Harpera pod skorupą
nie ma nic – dla Demetriosa wszyscy Frankowie to w najlepszym wypadku
przebiegli i krwiożerczy chciwcy, a w najgorszym bezrozumne bestie. Jako Grek i
wierny poddany bizantyńskiego cesarza jest wśród nich obcy; właściwie byłby
prawie ciekawą postacią, gdyby nie jego rozpaczliwa letniość. Nie jest
przekonany do celu krucjaty ani do sensowności poszukiwania mordercy. Właściwie
do niczego nie jest przekonany. Nie podejmuje z własnej inicjatywy żadnych
działań, tylko reaguje i utrzymuje się przy życiu, aż uratuje go ktoś z
przyjaciół albo ślepy traf. Z jakiegoś powodu wolno mu przysłuchiwać się
naradom dowódców, chociaż on sam nic nie ma na nich do powiedzenia. Łagodny w
obejściu, tolerancyjny w poglądach, racjonalny w wierze, jest przezroczystą
szybą, przez które czytelnik może wygodnie obserwować bardziej aktywne postaci.
I może dla niektórych to byłoby jego zaletą.
Dla mnie
jednak najcenniejsze były te momenty, kiedy Demetrios tracił oddech, wspinając
się po rozklekotanej drabinie na mury podstępem zdobytej Antiochii, kiedy
przedzierał się przez uciekający przed pożarem tłum, szukając swojej ukochanej,
kiedy cierpiał, dręczony wyrzutami sumienia, bo z powodu jego bierności ktoś
niewinny stracił życie.
Były takie
momenty, bo to naprawdę nie jest zła książka. Tak niewiele jej jednak brakuje,
by być naprawdę dobrą, a nie tylko w miarę, że nie mogę pozbyć się uczucia
niedosytu i lekkiej frustracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz