Jest w tym coś
z wtajemniczenia: pierwsza w moim długim życiu kazachska książka, i to w dodatku
powieść historyczna. Do tej pory moja wiedza o tym regionie ograniczała się do
niepewnego „Chyba kiedyś rządził nimi Czyngis-chan, nie?” (a wiedza o
Czyngis-chanie pochodziła ze wspaniałej piosenki, którą Niemcy wystawiły na
Eurowizji w 1979 roku, oraz z książki popularnonaukowej, z której pamiętam
głównie szczegółowe wyliczenia dowodzące, że mongolski jeździec mógł przeżyć
jakiś czas, pijąc krew swojego wierzchowca). Teraz jednak nadarza się okazja,
by poznać kazachskie dzieje z punktu widzenia Kazacha. Tyle że nie do końca, bo
polskie tłumaczenie jest przekładem z tłumaczenia rosyjskiego, więc kazachski
tekst został dwukrotnie przefiltrowany, zanim dotarł do mnie – ale na bezrybiu
i rak ryba.
Mamy zatem
wiek XV. Czyngis-chana dawno nie ma, są za to jego potomkowie, a imię ich:
Legion. Nieprzeliczona mnogość chanów, batyrów, sułtanów, beków, bejów i
wezyrów walczy o pastwiska, tabuny koni i miasta. Korowód nazw, imion i
wzajemnych powiązań rodzinnych jest tak rozbuchany, że w końcu staje się
niezrozumiałym szumem, który mój mózg stara się ignorować, skupiając się na
nadrzędnej fabule książki. Nadrzędną fabułę można natomiast streścić w jednym
zdaniu: zły chan Abulchair z żądzy władzy chce podbijać i podporządkowywać
sobie okoliczne ziemie, podsycając wewnętrzne podziały między Kazachami, by
łatwiej nimi władać, zaś dobry chan Dżenibek z troski o swój lud chce podbijać
i podporządkowywać sobie okoliczne ziemie, łagodząc wewnętrzne podziały między
Kazachami, by uczynić z nich silny i niepodległy naród. Od czasu do czasu
narrator przebąknie o woli ludowych mas, które pragną pokoju, w przeciwieństwie
do warstwy wyzyskiwaczy. Zdarzają się całe strony suchych relacji, jak to
Iks-chan podbił miasta A, B i C, a na jesieni wycofał się na pastwiska w
okolicach D, gdzie silne były wpływy Igrek-sułtana. Niektóre postaci pojawiają
się na krótko, wydają się ważne, po czym odpływają w niebyt. Moje powieki z
wolna opadają coraz niżej...
A potem nagle
budzi mnie wzmianka o jakimś nieznanym mi zwyczaju (jak na przykład kąpanie
nowego chana w mleku czterdziestu białych klaczy albo grzebanie niewolnika
razem z panem, a potem odkopywanie go – i tak trzy razy. Jeśli przeżyje, to
znaczy, że rzeczywiście go kochał). Rozbrzmiewa pean na cześć żeńskiego lub
męskiego piękna. Odzywają się kazachskie porzekadła i mądrości ludowe.
Rozpętuje się krwawa walka albo konny pojedynek, albo dochodzi do okrutnej
egzekucji sługi, który zawiódł. Któryś z pieśniarzy (zwanych „żyrau”) śpiewa o
pięknie stepu albo o Iskandrze Dwurogim, jak na wschodzie nazywany jest
Aleksander Wielki. Akkozy, której kochanka
rozkazał zabić chan, odmawia poślubienia któregokolwiek z dziesięciu synów tego
chana i przysięga na Koran, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Sajan-batyr
powstrzymuje ukochaną przed zastrzeleniem swego ojca. Dżanibek kadzi swojej
pierwszej i najmądrzejszej żonie, żeby przestała się dąsać za to, że poprzednią
noc spędził u młodszej. Straszliwy Burunduk bierze wroga do niewoli i przez
dziesięć dni grozi mu śmiercią, jeśli nie odda mu za żonę swojej siostry
(siostra co prawda jest już zamężna, ale kto by się tym przejmował).
To tak, jakby
przedzierać się przez tę pieśń „Iliady”, w której wyliczono wszystkie greckie
okręty wraz z liczbą wojowników, a potem nagle przejść do rozpaczy Achillesa po
śmierci Patroklosa. Nie przypadkiem mówię akurat o „Iliadzie”, bo „Koczownicy” wyrastają z podobnego, epicznego ducha: bohaterowie są przeważnie silni, piękni i legendarni, a gros wydarzeń historycznych wynika z namiętności do kobiety. „Koczowników” można też porównać do powieści historycznych
polskiego autora Karola Bunscha, który też potrafi przez dwadzieścia stron
przynudzać, żeby potem wyskoczyć z jedną roziskrzoną sceną, jednym smakowitym
dialogiem, jednym poruszającym opisem, które sprawiają, że jednak warto jego
książkę czytać.
Oczywiście, „Koczownicy” mają przewagę wtajemniczenia. Sam fakt, że mówią o ludziach i zjawiskach dotąd mi nieznanych, sam smak nowości przydaje im blasku, bo książka jest ciekawa głównie ze względów poznawczych, a nie literackich. Mimo jej niedoskonałości cieszę się jednak, że było mi dane dzięki ją poznać – choćby przez filtr podwójnego tłumaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz