„Podwójna
rodzina” to podwójna historia – o bardzo ciekawej, epizodycznej konstrukcji, z
licznymi przeskokami w czasie.
Zaczyna się od
Caroline, młodej szwaczki, która razem z matką mieszka w ciemnym mieszkanku. Odgrodzona
od ulicy kratą, którą zdobią wątłe roślinki rosnące w skrzynce na parapecie,
całe dnie pilnie pracuje, podczas gdy jej matka taksuje wzrokiem przechodniów,
upatrując w nich wybranków dla córki i szans na poprawę bytu.
Jednym z takich
przechodniów jest posępny, zamożny mężczyzna, z którym Caroline przez parę
miesięcy porozumiewa się wyłącznie za pomocą spojrzeń. Podziwiają się tak
nawzajem w tkliwym milczeniu, by pewnego pięknego wiosennego dnia nawiązać na
spacerze kontakt werbalny. Pod wpływem radosnej i żywiołowej Caroline ponury do
tej pory Roger odżywa– nic więc dziwnego, że już niedługo widzimy Caroline
szczęśliwą i otoczoną zbytkiem. Wyrwana z ciemnej jaskini, bezkrytycznie wielbi
swojego Rogera i nie pyta go o nic, nie tylko o powody, dla których nie
zaproponował jej małżeństwa (o których nie ma ochoty myśleć), lecz nawet o jego
nazwisko. Lepsza jest niż Psyche dla Amora – a Roger mało się nie rozpuknie ze
rozkoszy, bo w Caroline odnalazł wymarzoną kobietę, która przyjmuje go zawsze z
zachwytem i czułością, chodzi z nim do teatru i rodzi rozkoszne bobasy. Ich
cudzołożne szczęście trwa siedem lat – siedem lat tłustych, chciałoby się
powiedzieć, bo zaraz potem przechodzimy do siedmiu lat chudych, lat przed
spotkaniem z Caroline, podczas których następował rozkład małżeństwa Rogera z
dewotką Angélique.
Małżeństwo to
zostało zawarte po zaledwie dwóch tygodniach znajomości, z poduszczenia ojca
Rogera. Sam Roger nie miał początkowo nic przeciwko, bowiem – jak mówi nam
narrator – pomylił miłość z żądzą. Żądza jednak szybko wygasa, a zastępuje ją
rosnące rozczarowanie. Angélique nie chodzi do teatru, bo teatr jest grzeszny –
choćby sam papież mówił co innego (a mówi, bo Roger posuwa się do napisania do
niego listu na ten temat). Angélique nie ma też gustu, okropnie urządza
mieszkanie, a wszystko, czego się tknie, przesiąka klasztornym chłodem. O
pożyciu małżeńskim od pewnego czasu nie ma mowy, a Roger coraz bardziej cierpi
w poczuciu, że zmarnował sobie życie.
Zatem kiedy po
siedmiu latach szczęścia z kochanką wybucha bomba – Caroline dowiaduje się o
istnieniu Angélique, Angélique dowiaduje się o istnieniu Caroline – i następuje
konfrontacja z żoną, Roger czuje się w pełni usprawiedliwiony. Zdrady męża
winna jest zimna małżonka – nie taka, jakiej się spodziewał, niedarząca go taką
ślepą, oddaną miłością, jakiej pragnął. Właściwie to ona jest niewierna,
zdradzając męża z Bogiem. Wstrząśnięta Angélique, przekonana, że postępowała
słusznie, dbając o zbawienie nie tylko swoje, ale i męża, obiecuje, że się zmieni.
Roger odpowiada coś w guście „Frankly, my dear, I don’t give a damn”, bo już
jej nie kocha, zwłaszcza że się zestarzała. Na to Angélique łzawo mówi: oj,
żeby tobie kiedyś tak nie powiedziała twoja ukochana.
I jej słowa
okazują się czymś w rodzaju klątwy. Znowu bowiem przeskakujemy kilka lat w
przód i okazuje się, że Psyche jednak zdradziła: Caroline całe swoje żarliwe uwielbienie ofiarowała
jakiemuś łotrowi. Po tym drugim bolesnym rozczarowaniu Roger jest cyniczny,
rozgoryczony i martwy wewnętrznie. I wszystko skończyłoby się wielkim
przygnębieniem, gdyby nie synowie – zarówno urodzony przez Caroline Charles,
jak i prawy dziedzic. Tego pierwszego, popadłego w złodziejstwo, trzeba ratować
– temu drugiemu trzeba udzielić dobrych rad, żeby nad wyborem żony zastanawiał
się dłużej niż dwa tygodnie. Roger przekonuje się, że nie jest tak wewnętrznie
martwy, jak sądził.
Postaci są jak
zwykle nakreślone znakomicie, od obdarzonej rysami stręczycielki matki Caroline
po knującego opata Fontanona, który zdradza Angélique prawdę o jej mężu. Balzac
powtarza też zabieg, który i w poprzednich utworach dało się zauważyć,
mianowicie charakteryzowanie postaci poprzez opis ich mieszkań – pełnego
światła i blasku w przypadku Caroline, surowego i brzydkiego w przypadku
Angélique. I chociaż Roger chwilami wychodzi na egoistę, który ma pretensje do
świata, kiedy przestaje się on kręcić wokół niego, a w narracji zbyt silna jest
myśl „miłość kobiety oznacza całkowite posłuszeństwo mężowi”, to „Podwójna
rodzina” jest dla mnie przede wszystkim ciekawą i w sumie dosyć niejednoznaczną
historią o zmienności ludzkiego losu, w której ironia przeplata się ze
współczuciem.
Zmienności i niezmienności - Roger zapowiada synowi, że sam wybierze mu żonę, co - jak wiadomo - tak znakomicie sprawdziło się w przypadku jego własnego ojca i jego samego...
OdpowiedzUsuńNo, jednak lekka zmiana nastąpiła. Roger mówi wprawdzie synowi (tutaj, nie wiem, co się dzieje w innych częściach Komedii ludzkiej, w których występuje jego rodzina), żeby skonsultował z nim plany matrymonialne, ale pierwsza rada, jaką daje, dotyczy uważnego zbadania charakteru potencjalnej małżonki. To, że Roger chce wydać własną ocenę na jej temat, ja odczytuję raczej jako troskę o to, że syn będzie zbyt zaślepiony miłością (albo pożądaniem), żeby dostrzec wady wybranki. Więc owszem, Roger chce zachować wpływ na małżeństwo syna, ale jednak sytuacja jest inna niż wtedy, kiedy jego ojciec popychał go do małżeństwa w sposób oczywisty zawieranego dla pieniędzy, doskonale wiedząc, że matka Angelique jest potworną dewotką, a córka podąża w jej ślady.
OdpowiedzUsuń