To rysował Howard Pyle. (Źródło) |
Teraz zaś trzeba mi wspomnieć o
przyjaźni, jaka zawiązała się między sir Lancelotem a królową Ginewrą. Gdy bowiem
on powrócił na dwór królewski, zostali tak dobrymi przyjaciółmi, że lepszych być
by nie mogło.
Wiem, że wiele gorszących rzeczy mówiono o tej
przyjaźni, ale nie chcę wierzyć takim niegodziwym pogłoskom. Zawsze bowiem
znajdą się tacy, którzy uwielbiają źle myśleć i mówić o innych. Choć jednak nie
da się zaprzeczyć, że sir Lancelot nigdy nie służył innej damie niż pani
Ginewrze, nikt nie rzekł prawdziwie, że inaczej na niego patrzyła niż jak na
wielce drogiego przyjaciela. Sir Lancelot bowiem zawsze, aż po kres swoich dni, dawał swoje rycerskie
słowo, że pani Ginewra była szlachetną i zacną pod
wszelkimi względami, stąd też ja wolę wierzyć jego rycerskiemu słowu i to co mówił, mieć za prawdę. Wszak czy u schyłku życia nie został
pustelnikiem, a ona mniszką, i czy niezwykłe odejście króla Artura z tego
świata nie rozdarło im serc? Stąd też ja wolę dobrze, a nie źle myśleć o tak
szlachetnych duszach.
Choć jednak sir Lancelot pozostał
na dworze króla, wciąż ponad wszystko kochał wielki świat i życie wypełnione
przygodą.
Howard Pyle, "The Story of the Champions of the Round Table", tłum. OZM
Tak właśnie Howard Pyle z
mieszaniną purytanizmu i dobroduszności niweczy płomienny, grzeszny romans,
który do dziś rozpala wyobraźnię miłośników legend arturiańskich. Ale Pyle był
bardzo zdolnym człowiekiem. W Polsce znany jest przede wszystkim jako autor
„Wesołych przygód Robin Hooda”, dziełka rzeczywiście bardzo wesołego, z którego
w tej chwili (ładnych parę lat od ostatniej lektury) pamiętam głównie zawody
łucznicze i ciągłe jedzenie pasztetów. Oprócz tego Pyle był autorem wielu
innych książek o rycerzach, piratach i innych dzielnych zuchach, oraz zdolnym
ilustratorem (podobno to jemu zawdzięczamy stereotypowe wizję ubioru pirata,
zatem jego wkład w przedszkolne bale przebierańców jest nieoceniony). Ja jednak
za największe jego osiągnięcie uważam fakt, że w jednej ze swoich książek o
rycerzach Okrągłego Stołu zdołał niemal całkowicie wyrugować wątek grzesznej
miłości z biografii sir Tristana. Na drugim miejscu jest oczyszczenie Lancelota
z zarzutu cudzołóstwa.
I to mimo że Lancelot
najprawdopodobniej został jako postać stworzony głównie do cudzołóstwa czy też,
jak kto woli, dwornej miłości. Miłości słodkiej i gorącej, ale jednak
nieczystej, która odbiera Lancelotowi szansę na odnalezienie Graala i w
ostateczności prowadzi do upadku królestwa Artura, kiedy wszyscy zaczynają się
zabijać nawzajem. Zanim jednak to nastąpiło, Lancelot i inni rycerze mają całą
masę przygód z odczarowywaniem niezliczonych zaklętych zamków, pokonywaniem
rzesz czarnych rycerzy strzegących brodów, rąbaniem Sasów i olbrzymów,
dopomaganiem setkom zasmuconych dam itd., itp. Świat legend arturiańskich to
coś jak uniwersum komiksowych superbohaterów, tylko jeszcze bardziej, bo
kolejne wersje, inspiracje i rebooty nawarstwiały się nie przez lat
kilkadziesiąt, tylko kilkaset. Więc Pyle ma pełne prawo do swojej wersji,
zresztą całkiem sympatycznej.
Ale u początków Lancelota był
Chrétien de Troyes i romans „Rycerz z wózka”.
Naprawdę z wózka. (Źródło) |
Dlaczego z wózka? Otóż ścigając łotra,
który porwał królową, Lancelot w pewnym momencie traci konia i wsiada na wózek,
co jest dla rycerza hańbą tak straszliwą, że również poszukujący królowej Gowen
cofa się przed nią z pobladłą twarzą. Lancelot jednak jest gotów na to potworne
upokorzenie – i nie jest to jedyne poświęcenie z jego strony. Kiedy podczas
turnieju Ginewra chce poddać próbie jego miłość i każe mu walczyć najgorzej,
jak się da, Lancelot z ochota spełnia to polecenie, mimo że naraża się w ten
sposób na opinię tchórza i niedorajdy. Wszelkie rany, jakie odnosi dla
królowej, wydają mu się słodkie i bezbolesne, choćby właśnie pokroił sobie
palce do kości na mieczu pełniącym funkcję mostu nad przepaścią. Z miłości do
Ginewry Lancelot zniesie wszystko i właśnie ta miłość – a nie jakieś jego
osobiste przymioty – czynią go zdolnym do heroicznych czynów.
I w dodatku on sam niczego nie
żąda w zamian za swoją wierność i oddanie. Nawet mu nie drgnie powieka, kiedy
odnaleziona i uratowana Ginewra zamiast podziękować mu za pomoc zaczyna go
rugać, że nie wsiadł na haniebny wózek od razu, tylko dwie sekundy się zawahał.
Lancelot z pokorą uznaje swoją zbrodnię i nigdy już nie przedkłada swojego
honoru nad poddańczą miłość.
Bo jest to miłość poddańcza. O jakiejkolwiek równości między kochankami nie może być mowy. Lancelot jest własnością królowej, własnością, z którą Ginewra może robić, co jej się żywnie podoba, raz okazując mu łaskawość, a raz surowość, aby wystawić go na próbę. On jest w nią tak zapatrzony, że właściwie traci własną tożsamość. Kiedy o niej myśli, nie widzi niczego, co się wokół niego dzieje, choćby właśnie pędził na niego rozwścieczony rycerz z nadstawioną kopią. Nie pamięta nawet własnego imienia – co tłumaczyłoby, dlaczego przez trzy tysiące wersów romansu (który ma tych wersów około siedmiu tysięcy) Lancelot pozostaje bezimienny. Pierwsza po imieniu nazywa go – jakżeby inaczej – królowa, tak jakby to ona mu to imię nadała, nadając mu jednocześnie tożsamość i sens życia.
Ciekawe jest zresztą to imię. Niektórzy badacze szukali związków między Lancelotem a celtyckim bogiem Lugiem albo herosem Llwchem, dla mnie jednak wyjątkowy powab ma teoria, która wywodzi jego imię ze starofrancuskiego „Ancel”, zdrobniale „Ancelot”, co z kolei pochodzi z łacińskiego „ancilla”, oznaczającego sługę. Bo tym właśnie jest Lancelot w pierwszym utworze, w którym jego imię zostało zapisane: sługą i niewolnikiem. Jeśli przy okazji jest też najlepszym rycerzem, to tylko dlatego, że wypełnia go miłość do królowej.
Dopiero w późniejszych tekstach Lancelot z polipa staje się bardziej samodzielną postacią, a jego miłość do Ginewry jest niedochowaniem wierności seniorowi (Arturowi) i przyczyną porażki przy poszukiwaniu Graala. Co ciekawe, sam Chrétien de Troyes najprawdopodobniej wcale nie cenił skrajnej pokory i poddańczości Lancelota. Romans „Rycerz z wózkiem” powstał na dworze – i najpewniej na polecenie, jeśli nie pod kierownictwem – Marii z Szampanii. I pozostał nieskończony. Wydaje mi się, że to, co Chrétien naprawdę sobie myślał o miłości dwornej i ideałach rycerskich – a przy okazji również o relacjach małżeńskich – napisał w całkiem innym romansie, „Rycerzu z lwem”. Ale to już inny temat.
Wspaniały wpis! Przyznam, że mnie też legenda arturiańska interesuje, ale raczej dlatego, że ciekawią mnie Celtowie;-)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Myślę, że w przyszłości będzie więcej wpisów o rycerzach. Polecam też tę stronę: http://d.lib.rochester.edu/camelot-project
Usuń