(Od pierwotnej publikacji moja walka z "Pomnikiem" dobiegła końca. Wrażenia z całości powieści można przeczytać tutaj)
Spotkały mnie dziś dwie niemiłe rzeczy. Pierwszą jest fakt, że znów skończył nam się chleb i musieliśmy jeść ciastka. Drugą jest „Pomnik cesarzowej Achai”.
Spotkały mnie dziś dwie niemiłe rzeczy. Pierwszą jest fakt, że znów skończył nam się chleb i musieliśmy jeść ciastka. Drugą jest „Pomnik cesarzowej Achai”.
„Pierwsze
wrażenia” widniejące w tytule tej noty oznaczają, że piszę te słowa po
przeczytaniu około jednej czwartej powieści. Oczywiście, jest to ryzykowne i
dlatego przysięgam uroczyście, że jeśli dotrwam do końca książki i jeśli na
dalszych jej stronach pojawi się coś, co unieważni poniższe uwagi, to wszystko
odszczekam. Wiem jednak o pisarstwie Ziemiańskiego dość, by wątpić, że to
nastąpi.
Pierwsze
wrażenia dotyczące „Pomnika” są złe. Nie tak złe, jak w trzecim tomie „Achai”,
gdzie było widać po prostu, że autorowi ewidentnie nie chce się już pisać.
Tutaj zapał jest, ale wykonanie pozostawia co nieco do życzenia. Chcecie dowodów? Dobrze. Będą dowody.
Będą nawet cytaty.
Kunszt opisu
Tytułowy pomnik cesarzowej pojawia się na pierwszej stronie, za to plus. Nie odgrywa żadnej roli, tylko stoi na wysypisku śmieci – za to minus. A oto jak jest opisany ten kluczowy, zdawałoby się, obiekt:
Achaja miała dziwną twarz o wyrazie
arogancji i pewności siebie, patrzyła gdzieś w przestrzeń, ponad piaskami
pustyni otaczającymi szkołę czarowników. Ciekawe, czy naprawdę była taka
brzydka, czy to tylko wyobrażenie nieznanego rzeźbiarza, który uważał, że
cesarzowa powinna wyglądać prostacko i butnie? Chwała cesarstwa przede
wszystkim, ponad kobiecość?
Pomińmy ten
przyjemny fakt, że legendarna cesarzowa jest opisywana wyłącznie przez pryzmat
swojej urody, bo to przecież normalne, w końcu była kobietą.
Ale co to
znaczy „dziwna twarz”? Od kiedy arogancja i buta są synonimem brzydoty? Od
kiedy prostackość jest synonimem chwały cesarstwa? Co to znaczy „dziwna twarz”?
Czy tak trudno o konkrety? Wystarczyło napisać, nie wiem, że miała
złamany nos i wielką żuchwę, to by jakoś uzasadniało resztę opisu i sklejało ją
w całość. Ale nie, lepiej ślizgać się po powierzchni, niech czytelnik uwierzy
na słowo. Zadziałało przecież w „Achai” – wystarczyło napisać fefnaście tysięcy
razy, że Biafra był śliczny, a wszyscy uwierzyli.
Mógłby ktoś zaprotestować: po co się tak czepiam tego jednego opisu? Mam swoje powody. Całe
dwa. Po pierwsze, ten opis jest na pierwszej stronie. Po drugie, to nie jest
jeden opis. To tylko jeden z licznych przykładów niechlujnego stylu tej
książki.
Matejko miał dziwną twarz o wyrazie skupienia i zatroskania, patrzył gdzieś w przestrzeń, ponad chodnikiem. Ciekawe, czy naprawdę był taki brzydki, czy to tylko wyobrażenie nieznanego rzeźbiarza, który uważał, że malarz powinien wyglądać cherlawo i zaniedbanie? Geniusz twórczy przede wszystkim, ponad męskość? (Źródło zdjęcia) |
Nie chce mi się pamiętać, co napisałem dwa
akapity temu
Jedną z bohaterek „Pomnika” jest czarownica Kai (która przez jedną czwartą książki nie rzuciła w zasadzie ani jednego czaru). Kai jest mitomanką albo anomalią czasoprzestrzenną, ponieważ tylko jednym albo drugim wyjaśnić można niekonsekwencje w jej biografii. Najpierw dowiadujemy się, że wychowywała się na dworze szlacheckim w Arkach wśród „gęstych kniei” Arkach, które przemierzała wespół z gajowym, pomocnikiem gajowego i starą zielarką (nie wiem, po co im ta obstawa z gajowego i pomocnika, może Kai była wilkołakiem i trzeba było dwóch silnych chłopów, żeby nad nią zapanować). Dzięki naukom starej zielarki Kai podskoczył skill z alchemii, co stanowi interesujący szczegół o dość mikrym jak na razie wpływie na fabułę.
Nie wiemy, w
jakim wieku Kai poszła do szkoły dla czarowników, ale zważywszy na jej
zachowanie oraz fakt, że szkoła opisywana jest jak amerykański high school,
raczej nie wyszła jeszcze z nastolęctwa. Szkoła jest położona pośrodku pustyni,
wokół tylko wioski służebne (w których zapewne uprawia się pożywny pustynny
piasek), więc Kai trafia na kolejne odludzie
A potem
zaczyna się akcja książki, Kai jedzie na misję i znajduje się w ruchliwym
mieście portowym, którym jako osoba do tej pory mieszkająca w głuszy albo na
pustyni jest oszołomiona, a może i przerażona... Nie, wróć, spójrzmy, co pisze
Ziemiański:
Legenda tego
miejsca, podobno rojącego się od bandytów, złodziei, dezerterów z różnych
okrętów, portowych oszustów, sprawiła, że dziewczyna, choć bywała w świecie,
teraz poczuła się odrobinę nieswojo.
„Bywała w świecie”. Ciekawe, nie? Poza tym chyba jej
alchemiczny skill idzie w niepamięć, bo Kai nie jest w stanie sama wyleczyć się
z kaca i potrzebuje mężczyzny, który zaparzy jej ziółka. Mężczyzna jest
filozofem, któremu przez ćwierć książki Ziemiański nie nadał imienia –
opisywany jest po prostu jako filozof. Być może jest w tym jakiś szczególny
zamysł, na razie jednak dla własnej uciechy nazywam go Stefanem, na cześć
mojego koniuszego. Szczególnie że mój Stefan jest koniuszym, mimo że nie
posiadam koni, zaś Stefan Ziemiańskiego jest filozofem, mimo że nie posiada
żadnej filozofii, chyba że za takową uznać kpienie ze wszystkiego i dojenie
naiwnej Kai z kasy. Ale Kai go lubi, gdyż:
mówił jasno, zwięźle
i w sposób zrozumiały. Daleko mu było do zawiłości swoich kolegów w fachu,
których spotykała na różnych dworach.
O, a więc bywała też na różnych dworach, na których
siedzieli filozofowie. Ciekawe, czy każdy zaścianek w Arkach ma tyle pieniędzy,
że utrzymuje własnego? A może Kai jeździła bo dworach magnackich, albo i
królewskich – jako dziesięciolatka, między spacerami w towarzystwie zielarki i
gajowego a lekcjami u „salonowych
nauczycieli”? Wszystko jest możliwe, gdyż:
Wielokrotnie pływała
z ojcem w wyprawach handlowych i „małej dyplomacji”.
Nie wiem, co to jest „mała dyplomacja”, ale dziwię
się, że zajmuje się nią szlachcic, który mieszka w dworze w środku gęstego
lasu. Zapewne eksportuje z niego jagody, tak jak te wioski wokół szkoły czarodziejów
eksportują piach. Swoją drogą to miłe ze strony ojca, że zabierał „wielokrotnie” smarkulę na wyprawy
handlowe, ale na spacer do lasu nie chciał z nią pójść, tylko posyłał gajowego
i zielarkę. Zadbał za to, by córka miała „instruktora
pływania” – czy to znaczy, że na dworze mieli basen, czy też w lesie
nieopodal było jezioro? A jeśli to drugie, czy nad to jezioro też szła z
obstawą gajowego i zielarki?
I jeszcze jedno: geografii świata Achai nie rozumie wprawdzie nikt, łącznie
chyba z autorem, ale zdawało mi się, że w poprzedniej serii Arkach nie miało
dostępu do morza. Owszem, granice mogły się od tamtej pory zmienić, ale wydaje
się, że rodzinny dwór Kai leżał w tym rdzennym Arkach. No i w środku lasu,
przez który najpierw należałoby przewieźć eksportowane jagody, aby dotrzeć do
portu. Chyba że cały ten handel i „mała dyplomacja” odbywał się na Zalewie
Zegrzyńskim, którego brzegi gęsto usiane były dworami z filozofami-rezydentami.
Pokrótce wspomnę jeszcze o drugim wątku powieści,
gdzie bohaterem jest Tomaszewski, oficer na łodzi podwodnej. Tomaszewski
zajmuje się głównie nudzeniem się. Nudzi się przy sprawdzaniu zapasów łodzi
wespół z bezimiennym kwatermistrzem, nudzi się, czytając czasopismo militarne,
nudzi się na wachcie, nudzi się, bo nie może zapalić, właściwie nie ma takiej
czynności, przy której Tomaszewski nie mógłby się nie nudzić. Powszechnie wiadomo jednak, że kiedy postać się
nudzi, czytelnik siedzi jak na szpilkach i wcale nie marzy o tym, by bohaterów
zaatakował kraken, chociażby ten z recenzji „O czym szumią wierzby”.
Łódź podwodna, na której płynie Tomaszewski, jest
eksperymentalna i tak ściśle tajna, że na głębokościomierzu nie ma podziałki,
żeby nawet załoga nie wiedziała, na jakiej głębokości się znajduje (wszyscy
przecież wiemy, że dobrze poinformowana załoga to nieefektywna załoga). Nikt
nie zna planów okrętu, wszystkich jego funkcji i prawdziwego przeznaczenia.
Nikt, oprócz niejakiego bosmana Mielczarka. Bosman Mielczarek jest bardzo oddany
Tomaszewskiemu, bo ten go swego czasu wyciągnął z kryminału. W swojej
lojalności Mielczarek montuje mu nielegalną lampkę w kabinie – a zatem wie, w
którym miejscu w ścianie szukać awaryjnej linii elektrycznej. Chociaż plany
łodzi są takie supertajne.
Idąc dalej – Tomaszewski zastanawia się, czy ktoś na
tej łodzi podwodnej nie ma czasem klaustrofobii, bo oficerów się wprawdzie bada
pod tym kątem, ale marynarzy – „kto by
sprawdzał?”. Dobrze, że na tej supertajnej eksperymentalnej misji nie
sprawdzili też kryminalnej przeszłości Mielczarka. Ale szczęście, co nie,
Ziemiański?
Ziemiański?
Ziemiański, co robisz? Nie... Nie pisz tego...
Nie!
[Okręt] Stanowił
tajemnicę tak wielką, że załoga składała się z wielokrotnie sprawdzonych,
ściśle wyselekcjonowanych ludzi. [...] Sprawdzanie przed zamustrowaniem
dotyczyło nawet rodzin marynarzy.
No, toś sobie strzelił w stopę, autorze.
„Gwałciłbym”,
czyli podryw na Ziemiańskiego
A oto fragment pierwszej rozmowy Kai ze Stefanem:
– Jesteś bandytą! –
ni to stwierdziła, ni spytała.
Mężczyzna uśmiechnął
się w podziwie nad jej naiwnością.
– Wielka pani, toż
gdybym był bandytą, przedstawiłbym się fałszywym imieniem,oferował cuda, a nie
tylko skromne towarzystwo, zaprowadził w ustronne miejsce i tam...
Postanowiła dowieść,
że wcale nie jest taka głupia.
– Tak z ciekawości –
przerwała mu. – W tym ustronnym miejscu złupiłbyś mnie czy zgwałcił?
Ukłonił się lekko z
szacunkiem dla refleksu Kai.
– Wspaniała
czarownico. Wybacz, ale gdybym był tym łotrem, uczyniłbym jedno i drugie.
– Aha. A gdyby nie
było czasu, co byś wybrał?
Znowu się ukłonił,
widząc, w jaki sposób zmusiła go do komplementu.
– Pani, gdybym tylko
jedno mógł wybrać... zgwałciłbym!
Roześmiała się.
Strasznie jej się spodobała ta odpowiedź.
Nawet nie chce mi się tego komentować.
Jedyna słuszna reakcja na ten porywający przykład subtelnego i inteligentnego
flirtu jest następująca:
To jest Jurij Knorozow, rosyjski historyk, który zajmował się
odczytywaniem pisma Majów. (Źródło zdjęcia)
Więcej o tej obrzydliwej książce tutaj.
|
Jeśli w umyśle pana Ziemiańskiego słowo "gwałciłbym" to komplement dla kobiety i forma flirtu... to bardzo mu współczuję. I przykro mi, że wypisuje takie rzeczy w swym wątpliwej jakości dziele, bo to po prostu szkodliwe. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nadal są środowiska, w których pokutują podobne twierdzenia. Podziwiam cię, że brniesz przez to - ja bym nie dała rady. Z obrzydzenia.
OdpowiedzUsuń>>wychowywała się na dworze szlacheckim w Arkach wśród „gęstych kniei” Arkach<<
OdpowiedzUsuń>>dziewczyna, choć bywała w świecie<<
Bo "ałtor" tego czegoś to człek oczytany, widział w księgarni książkę Le Guin, "Słowo Las znaczy Świat" i tak jakoś się zasugerował :D