piątek, 28 października 2016

Kocham zwierzęta, dlatego lubię je zabijać - "Sztuka życia i przetrwania", Hans-Otto Meissner (tłum. Adam Sznaper)



Czasem ludzie tworzą sobie różne listy, na przykład listę 100 najbogatszych Polaków, 20 najgroźniejszych ras psów albo 50 najlepszych heavymetalowych frontmanów wszech czasów, aby w ten arbitralny sposób jakoś zamknąć magmę naszej rzeczywistości w jakieś dające się pojąć ramy. Darzę wielkim podziwem twórców takich list, po pierwsze dlatego, że znają tyle ras psów, żeby zapełnić nimi dwadzieścia pozycji, a po drugie dlatego, że nie boją się narzucić swojego werdyktu innym. O ich dzielnym zdecydowaniu świadczy chociażby sformułowanie „wszech czasów” w kontekście jakże długiej, sięgającej nieledwie pomroki dziejów historii heavy metalu.

Dawno, dawno temu – kiedy ów zacny gatunek muzyczny dopiero raczkował – ludność zabawiała się robieniem list nieco innego rodzaju. List wyraźnie osobistych, subiektywnych, żeby nie rzec – ekshibicjonistycznych: list 10 najważniejszych książek w życiu danej osoby.

Gdyby ktoś kazał mi sporządzić taką listę – grożąc, że nie zdejmie mi kajdan ani nie da choćby skibki chleba, dopóki nie skończę – to pewnie trafiłaby na nią „Sztuka życia i przetrwania”, czyli gawęda o survivalu. Jest to książka po prostu wspaniała, która rozpaliła swego czasu moją ośmioletnią wyobraźnię równie mocno jak „Robinson Cruzoe” albo „Biały kieł”, ucząc mnie, że:

  • węże można jeść, byle najpierw obciąć im głowę,
  • alkohol (najlepiej osiemdziesięcioprocentowy rum) należy popijać tylko wieczorem, bo w ciągu dnia powoduje zmęczenie,
  • „traperską brodę” zapuszczają przeważnie nowicjusze, żeby imponować innym, sprawiając wrażenie, że znosili tak ogromne trudy, że nie mogli się ogolić,
  • nie ma nic groźniejszego niż ranny komar nosorożec,
  • jeśli zostawi się w strumieniu truchło łosia, następnego dnia będzie przy nim mnóstwo ryb, które można wyłapać i zjeść.


Pokazując mi pięć sposobów zawieszania garnka nad ogniem i dziesięć typów szałasów, „Sztuka życia i przetrwania” jednocześnie odmalowała romantyczną wizję nieulękłego człowieka, który poskramia naturę przede wszystkim dzięki zdrowemu rozsądkowi i pomysłowości. A chociaż różne rdzenne ludy zdarza jej się określić mianem „dzikich”, co współczesne oko razi, to jednocześnie o umiejętnościach owych „dzikich” wypowiada się z dużym szacunkiem i uznaniem, piętnując za to cywilizację, która czyni ludzi nieporadnymi w obliczu przyrody.

Przypomniała mi się ta książka z powodu „Globalii”. Jeden z bohaterów uwięzionych w idealnym świecie wiecznej konsumpcji natrafia tam na książkę „Walden, czyli życie w lesie”. „Walden” to dziewiętnastowieczny zbiór esejów filozoficznych niejakiego Thoreau, który – jak wskazuje tytuł – przez dwa lata żył w lesie. „Walden” jest utrzymany w tym samym duchu co „Sztuka życia i przetrwania”, a także „Globalia”. Wszystkie te książki krytykują cywilizację, która urabia ludzi według jednej matrycy, nie pozwalając im na prawdziwe poznanie siebie; wszystkie – mniej lub bardziej jawnie – upatrują szczęścia w powrocie do natury.
 
Bo tylko będąc blisko natury, człowiek w pełni czuje swoje nad nią zwycięstwo. Wystarczy, że uda mu się rozpalić ognisko wśród siąpiącej mżawki, a już może czuć się panem stworzenia.

1 komentarz:

  1. Znam tę książkę, też ją czytywałam za dzieciaka. Okładka od mojego egezmplarza jest podobnie wymiętolona jak Twoja. xD

    OdpowiedzUsuń