wtorek, 30 maja 2017

Onanizm, humanonizm i baśnie („Królewicz Śnieżek. Baśniowe stereotypy płci” – Agnieszka Suchowierska, Wojciech Eichelberger)



Nie ma to jak książka z nachalną tezą i miernie przeprowadzonym researchem. Prawie jak zapach napalmu o poranku.

Suchowierska i Eichelberger wychodzą z założenia popularnego jak teza o sztokholmskich podtekstach „Pięknej i bestii”: tradycyjne baśnie są patriarchalne i zmieniają istoty płci żeńskiej w bezwolne grudki budyniu, które szukają tylko jakiegoś mężczyzny, żeby do niego przywrzeć.

Suchowierska i Eichelberger stosują zasadniczo technikę argumentacyjną znaną jako ustawianie chochoła. (Ilustracja Elżbiety Gaudasińskiej do baśni Charlesa Perraulta "Sprytna księżniczka, czyli przygody Filutki").

Chcąc udowodnić to stwierdzenie, Suchowierska zmienia płeć baśniowych postaci, a przy okazji całkiem sporo innych elementów, żeby wszystko pasowało do postawionej tezy. Powstałe w ten sposób „baśnie na opak” zawierają sporą dawkę seksów, łopatologicznych przesłań i – paradoksalnie – stereotypów związanych z płcią.

Tak jest. Baśnie przerobione zawierają więcej stereotypów związanych z płcią niż wersje pierwotne, rzekomo patriarchalne i opresyjne. I w dodatku literacko z reguły nie dorównują pierwowzorom, choćby z racji nieznośnej wręcz rozwlekłości.

Najlepszym komentarzem są tu prorocze słowa Papuzińskiej (prorocze, bo wyprzedzające o siedem lat wydanie „Królewicza Śnieżka”):

„Symbolika baśni okazuje się użyteczna dla przekazu treści przyziemnych i całkiem, wydawałoby się, do klimatu baśni nie przystających, a pojemność tej symboliki i języka wydaje się nie mieć żadnych granic. W obrębie psychologii czy psychoterapii inspirowanej teorią Brunona Bettelheima, lecz, mówiąc nawiasem, bynajmniej nie dochowującej wierności jej zasadniczym tezom, powstają teksty użytkowe o bardzo nikłym wymiarze literackim”.
Joanna Papuzińska, „Nowe tropy baśni” w: Rozigrana córa mitu, Poznań 2005

Mamy zatem śpiącego królewicza, którego ze snu budzi symboliczne macanie po genitaliach. Mamy „Nowe życie cesarzy” – odpowiednik „Nowych szat cesarza”, którego nie da się czytać, bo każde słowo rodzaju męskiego zostało w tekście zamienione na rodzaj żeński i na odwrót, a błyskotliwa puenta i morał pierwotnej baśni Andersena zostały plute i zdeptane. Mamy wreszcie Czerwonego Kapturka – baśń, która pierwotnie opowiada przecież głównie o kobietach (wersja braci Grimm ma nawet coś w rodzaju sequela, w którym babcia i Kapturek topią wilka w wodzie po gotowaniu kiełbasy), a która w wydaniu Suchowierskiej staje się historią o chłopcu teoretycznie gnuśnym i głupim, a moim zdaniem wykazującym objawy porażenia mózgowego, który staje się prawdziwym mężczyzną dzięki erotycznym przeżyciom z wilczycą. Wilczyca, nota bene, służy wyłącznie do tego, by dzięki niej inni odkryli swoją seksualność, bowiem kiedy chce dla własnej przyjemności pofiglować z ojcem Kapturka, ten odpowiada z pobłażliwym uśmiechem, że on już kiedyś poznał wilczycę i teraz jej nie potrzebuje.

Gdybyż jeszcze książka ograniczała się do tych parodystycznych przeróbek! Niestety, Suchowierska, jak sama twierdzi w przedmowie, marzyła, żeby „napisać książkę nie tylko zabawną, ale i taką, która miałaby wartość psychologiczną”. Widocznie uznała, że jej twórczość literacka nie jest w stanie mówić sama za siebie, a czytelnik to idiota i bez glosy nie pojmie, o co chodzi. Na szczęście na ratunek przybywa Superman Eichelberger, psychoterapeuta znany każdemu, kto czytywał „Wysokie Obcasy”. Dzięki niemu każdy rozdzialik zostaje troskliwie opatrzony najpierw tendencyjnym dialogiem o tym, jaka oryginalna baśń jest patriarchalna, a następnie o tym, jaka przerobiona baśń jest zacna i interesująca.

Te dialogi między Suchowierską a Eichelbergerem pogrążają książkę całkowicie samym ciężarem swej łopatologii. Równie trudna do zniesienia jest przenikająca je atmosfera ekshibicjonizmu i egocentryzmu, robienia auto-psychoanalizy na poczekaniu i dowodzenia tez poprzez (mało wiarygodne) wspomnienia z dzieciństwa. Doprawdy nie chce mi się wierzyć, że Eichelberger na „Księżniczkę na ziarnku grochu” jako kilkuletni smarkacz zareagował myślą „Jakie te kobiety delikatne! Trzeba chuchać na nie i dmuchać”. Prawdę powiedziawszy, wątpię, by w ogóle pamiętał swoją pierwotną reakcję na tę baśń.

Irytująca jest nawet sama relacja między Suchowierską a Eichelbergerem: z jednej strony spijanie sobie z dzióbków i klepanie się po pleckach, z drugiej wyraźnie zarysowany stosunek wielce mądry mistrz – wpatrzona w niego adeptka. Nie pomaga to, że refleksje obojga wyrafinowaniem dorównują z reguły gimnazjalnej rozprawce.

Ale jest jeszcze jeden grzech, grzech absolutnie niewybaczalny, grzech, który tę książkę dyskwalifikuje całkowicie.

Nieznajomość tematu.

A co tu znać – można by spytać. Każdy czytał kiedyś jakieś baśnie albo oglądał na dobranockę „Simsala Grimm”, po co jakieś jeszcze przeprowadzać głębsze researche?

Choćby po to, by dowiedzieć się, że wersja „Czerwonego Kapturka” autorstwa Charlesa Perraulta nie zawiera żadnego leśniczego, tylko kończy się pożarciem dziewczynki przez wilka. Wersja braci Grimm zresztą też nie zawiera leśniczego, tylko myśliwego. Leśniczy wygląda mi więc na jakąś późniejszą narośl, wersje tej bajki można bowiem liczyć w tysiącach. W niektórych Kapturka ratuje nawet tatuś wracający akurat z pracy, i to jeszcze zanim połknie ją wilk.

Następną ciekawostką, jakiej autorzy mogliby się dowiedzieć, gdyby zorientowali się trochę w baśniach, to fakt, że nie prezentują one wcale świata tak płciowo czarno-białego, jakby to Suchowierskiej się podobało. W „Jasiu i Małgosi” to nie Jaś ratuje sytuację. W „Królowej śniegu” to nie Gerdę trzeba ocalić. Ośla Skórka i liczne jej krewniaczki bynajmniej nie samą biernością i urodą zdobywają miłość księcia. Wśród XVII-wiecznych baśni można znaleźć tę o księżniczce Filutce*, która sukces osiąga dzięki swojej inteligencji, oraz opowiastkę „Frant z czubkiem” o księżniczce wprawdzie pięknej, ale głupiej i w związku z tym niecieszącej się bynajmniej powodzeniem.

Cóż tu jednak wymagać od Suchowierskiej i Eichelbergera, skoro czasem można odnieść wrażenie, że nie zajrzeli nawet do baśni, o której akurat rozprawiają. Stąd „Królewna śnieżka” staje się pretekstem do długich dyskusji o menopauzie.

Właściwie trudno byłoby się spodziewać czegoś lepszego po książce o tak mętnej deklaracji ideowej:

„Serdecznie zapraszam do świata na opak, w którym feminizm i szowinizm są czasem trudne do odróżnienia i do którego, mam nadzieję, udało mi się wprowadzić trochę maskulinizmu, ponieważ jestem orędowniczką Ruchu Pełnego Miłości i Zrozumienia Wyzwolenia Ludzi – humanonizmu”.

O co chodzi, nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że „humanonizm” kojarzy mi się z onanizmem, co zważywszy na treść tej książki, nie jest całkiem nieuzasadnione. Księżniczka, która maca śpiącego królewicza po metaforycznych genitaliach, rozpoczyna dorosłe życie od masturbacji w stajni.

Gwoli sprawiedliwości przestanę jednak na chwilę się pastwić i przyznam, że w książce są dwa rozdzialiki, które nie budzą we mnie gwałtowne pragnienia wydłubania sobie oczu paznokciami. Pierwszy to „Chłopiec z petardami”, bardzo gorzka i ponura przeróbka „Dziewczynki z zapałkami”, smutna i nawet niestety realistyczna, tyle że pasująca do całej książki jak wół do karety.

Drugi z chlubnych wyjątków to „Kopciuszek”, zgrabnie napisana rzecz o pomiatanym młodzieńcu i bogatej, lecz samotnej prezesce, z towarzyszeniem ręcznie robionych na szydełku stringów zamiast szklanego pantofelka. Tekst chwilami zabawny, chwilami chwytający za serce, i choć były fragmenty, przy których brała mnie irytacja, to w ogólnym rozrachunku jest to chyba najlepszy tekst z całej książki, napisany sugestywnym językiem i przede wszystkim nieobciążony ideologicznie, dzięki czemu historia dwojga zagubionych ludzi, którzy odnajdują szczęście i zrozumienie poprzez drugą osobę może należycie wybrzmieć.

Gdybyż więcej było takich pereł! Niestety, cała reszta to tanie paciorki, niewarte nawet Manhattanu.

* W wielu wydaniach baśń o Filutce podawana jest jako utwór Perraulta. W rzeczywistości została napisana przez
Marie-Jeanne L'Héritier de Villandon, siostrzenicę Perraulta i jedną z wielu kobiet, które parały się baśniami na przełomie XVII i XVIII wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz