wtorek, 2 sierpnia 2016

Historia nigdy się nie kończy - "Bolesław Chrobry" (Antoni Gołubiew)

Bardzo trudno jest pisać o książce, którą się lubi. O wiele łatwiej jest pastwić się nad gniotem, w kąśliwy i mniej lub bardziej dowcipny sposób wywlekając na jaw wszystkie jego uchybienia i nie przejmując się spoilerami.

Łatwo jest przyrządzić ze złej książki gorzką pigułkę skondensowanego chłamu, aby zniechęcić potencjalnego czytelnika do sięgnięcia po bubel, który recenzję zainspirował. O wiele gorzej jest coś skutecznie polecić, szczególnie kiedy to coś ma – jak „Bolesław Chrobry” – sześć solidnych tomów, wypełnionych tłumem postaci i w dodatku potraktowanych srogą dawką archaizacji językowej. Nie mówiąc już o lekkim osłupieniu, kiedy dowiadujemy się, że tych sześć tomów i tak nie wystarczyło Gołubiewowi, żeby doczłapać do koronacji Bolesława, tak że fabuła zatrzymuje się w okolicach roku 1008.

W pierwotnym zamyśle ostatni tom miał nosić tytuł "Korona". To było zanim powieść się tak niepowstrzymanie rozrosła. Ale projektu okładki za dużo nie trzeba było zmieniać, jak się okazuje.

 „Bolesław Chrobry” jako powieść, i to w szczególności powieść historyczna, ma jednak dla mnie dwa główne powaby. Pierwszym jest bogactwo opisów – przyrody, ludzi, dopiero co budowanych grodów, lecz także zachowań i codziennych czynności. Ta dbałość o szczegóły nie przeradza się jednak w bezmyślne serialowe przytaczanie każdego gestu i błahego słowa, ponieważ opisywane z taką uwagą detale zawsze mają znaczenie dla bohaterów. Czasem jest to znaczenie praktyczne, czasem emocjonalne, zawsze jednak na pierwszym planie jest człowiek i jego konkretne położenie. „Bolesława Chrobrego” przesyca nie zwykły mechaniczny realizm, ale nadzwyczaj żywa obrazowość, która ukazuje nie tylko suche historyczne fakty i nawet nie warunki życia na ziemiach polskich na przełomie X i XI wieku, ale umysłowość i stan ducha żyjących wtedy ludzi.

Właśnie, ludzie. Drugą ogromną zaletą „Bolesława Chrobrego” są postaci, niezliczone postaci, wśród których sam Bolesław jest tylko drobiną. Bohaterowie cyklu tworzą misterną mozaikę, a każdy z nich ma swoją własną historię, w pewnym sensie wcale nie mniej ważną niż budowanie państwa polskiego przez Bolesława. Każdy jest ważny, każdy zasługuje na to, by pochylić się nad jego życiem – czy jest to święty Wojciech, czy Kłąb, który z kmiecia stał się wojem, czy Latorosłka unieszczęśliwiona małżeństwem ze znienawidzonym intrygantem Zefridem, czy Zefrid właśnie, który w życiu od zawsze stykał się tylko z cudzą odrazą. Są wygnańcy, tajni agenci, księżne, mordercy, misjonarze, kalecy, rzemieślnicy, karczmarze i kmiecie, są ludzie z grodów, z polan i z chat zagubionych pośród gęstwiny, są ludzie uwiecznieni w kronikach i tacy, o których pamięć na zawsze zaginęła. I każdy z nich ma swój udział w tkaniu tej wspaniałej materii o niemożliwym do przeniknięcia wzorze, jaką jest historia.
 
Przyznaję, nie zawsze jest to lektura lekka i łatwa. Tekst jest często bardzo gęsty i wymaga skupienia. Ogromna liczba postaci i wątków jest właśnie powodem, dla którego fabuła nie dociera do roku 1025 – struktura powieści rozrosła się tak bardzo, że autor nie był w stanie dłużej nad nią panować i zakończył ją trochę in medias res. Za to jednak również podziwiam Gołubiewa: że miał odwagę przyznać, że pełne zamknięcie stworzonej przez niego opowieści jest już po prostu niemożliwe, i nie mnożył kolejnych, coraz obszerniejszych tomów o coraz bardziej rozdrobnionej strukturze, na które w dodatku trzeba by było czekać długie lata, ciągle lękając się, że pisarz zemrze, nim ukończy swoje dzieło (jak to na przykład z wdziękiem uczynił na przykład Robert Jordan). „Bolesław Chrobry” pozostaje do końca przemyślaną konstrukcją o ogromnej wartości poznawczej, zarówno z historycznego (chociaż nowsze badania przeczą niektórym przedstawionym w powieści zjawiskom), jak i psychologicznego punktu widzenia. Owszem, lektura wymaga czasu – ale będzie to czas dobrze wykorzystany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz