Mając za sobą
wnikliwe analizy tysiącstronicowych powieści z tezą napisanych przez osoby
popierające pedofilię, mogę wreszcie podumać chwilę nad innymi rzeczami
przeczytanymi w ostatnim miesiącu.
W „Fałszywej
kochance” mój nasiąknięty legendą arturiańską umysł zaraz zaczął doszukiwać się
podobieństw do trójkąta miłosnego Artur-Ginewra-Lancelot: najlepszy przyjaciel
i ktoś w rodzaju majordomusa hrabiego Łagińskiego zakochuje się w jego żonie, a
i ona – jak się przynajmniej przez pewien czas wydaje – nie traktuje go
obojętnie. Hrabia pozostaje przy tym w błogiej nieświadomości uczuć, jakie
płoną w jego totumfackim, wierząc bezgranicznie w jego lojalność.
Nie ma zresztą
powodów, by w nią nie wierzyć. Tadeusz Pac – czy też, jak napisał sam Balzac,
Thaddée Paz – nie jest bowiem mimo wszystko Lancelotem. Taka jest w nim prawość
i szlachetność – a w pewnym sensie również lęk przed poddaniem się uczuciu i
słabość – że zrobi wszystko, byle tylko nie sprzeniewierzyć się przyjacielowi.
Postanawia więc zohydzić się w oczach ukochanej i udaje, że ma romans z
artystką cyrkową: płytką i interesowną, choć niepozbawioną pewnego czaru
Malagą, opisaną przez Balzaca z wielkim humorem.
Pac poświęca
więc własne dobre imię i wszelkie szanse na szczęście. Paradoksalnie, im
bardziej stara się odciąć od ukochanej, tym bardziej koncentruje się wyłącznie
na niej. Wydaje się, że wreszcie się od niej odcina, kiedy obwieszcza, że
wyjeżdża do Rosji – wkrótce jednak okazuje się, że tak naprawdę zapuścił korzonki
w Paryżu, by z ukrycia strzec ukochanej hrabiny. W ten sposób Pac staje się
wzorem ofiarnego, wiernego polipa, który wielbi obiekt swych uczuć z daleka,
nie oczekując niczego w zamian. Właściwie nawet boi się, że jego żądze mogłyby
zostać spełnione – o wiele bezpieczniej jest pławić się w swoim cierpieniu.
„Fałszywa
kochanka” byłaby tylko sentymentalną, słodko-gorzką, choć przyjemną powiastką,
gdyby nie dwie rzeczy. Pierwszą jest postać hrabiny, która nie jest ani
bezwolnym ptaszęciem, ani femme fatale,
tylko osobą zdecydowaną radzić sobie samodzielnie w życiu, bez polegania na
uległym mężu ani skompromitowanym Pacu.
Drugą rzeczą
są wyborne bon-moty Balzaca na temat Polaków. Jak się można domyślić po
nazwiskach, zarówno hrabia Łagiński, jak i Pac (który zresztą też ma tytuł
hrabiego) należą do tej zacnej nacji, której przedstawiciele obdarzeni są
gorącymi i szczerymi sercami, a każdy z nich ma się za wielkiego pana. I
Łagiński, i Pac brali udział w powstaniu, przy czym Pac bił się jak Polak, jak
patriota, jak człowiek, który nie ma nic, miał zatem trzy doskonałe powody do
walki. Ogólnie rzecz biorąc – mówi Balzac – istnieją dwa rodzaje Polaków, tak
jak istnieją dwa rodzaje Angielek: Angielki są albo zachwycająco piękne, to
potwornie szpetne; hrabia Adam niestety należy do tej drugiej kategorii.
Polacy noszą
też te wszystkie trudne do zapisania i wymówienia nazwiska: Sapiéha, Radzivill, Cartoriski, Leczinski, a sam
hrabia Adam nosi drugie imię Mitgislas. „Niech nam będzie wolno” – pisze Balzac
– „pisać imiona polskie tak, jak się je wymawia, by oszczędzić czytelnikom
widoku fortyfikacji spółgłosek, jakimi słowiańska mowa osłania swoje
samogłoski, zapewne po to, by ich nie utracić, zważywszy na ich już i tak
niewielką liczbę”.
W istocie,
mało jest rzeczy równie uroczych co balzakowski dowcip.
Ze względu na różne aspekty tego posta nie wiem, czy polecać "Kuzynkę Bietkę", czy wręcz przeciwnie, przestrzegać przed nią... Ale jeszcze sporo tomów do niej zostało.
OdpowiedzUsuńMalaga, nawiasem mówiąc, przewija się przez inne tomy, chociaż raczej w tle.