środa, 4 stycznia 2017

Kocham baśnie, nienawidzę Bettelheima („Cudowne i pożyteczne”, tłum. Danuta Danek)



Ktokolwiek interesował się choć trochę baśniami, z pewnością słyszał to nazwisko. Bettelheim i jego klasyczna już książka „Cudowne i pożyteczne: o znaczeniach i wartościach baśni” (1976) pojawia się w niemal każdym artykule o literaturze dziecięcej. Ilekroć napomknę komuś w miarę oczytanemu, że lubię baśnie, natychmiast pada pytanie: „A Bettelheima znasz?”.

Skąd we mnie ta złość, zapytacie. Czy to nie dobrze, że znany i uznany psycholog dziecięcy napisał taką wspaniałą książkę, w której wykłada, że baśnie są niezbędne do prawidłowego rozwoju dziecka? Czy to nie dobrze, że przeanalizował baśnie i udowodnił, że są wyrazem kluczowych procesów psychologicznych? Czy to nie dobrze, że wreszcie można zamknąć usta ludziom krytykującym baśnie za bezwartościowy eskapizm?

Bettelheim pisze, że postaci z baśni zapewniają dzieciom oparcie i pomagają im kształtować własne zachowanie. Tworzą mityczne ramy, w które dziecko może wpisać swój świat i swoją tożsamość, porządkując poznawczy chaos. Dodają otuchy. Tak pisze Bettelheim. Czy to nie piękne, nie rozumne? Więc czemu tak zgrzytasz zębami, OZM? Czemu się tak złościsz?

Bo oto, co pisze Bettelheim o „Żabim królu”:

„Psychoanaliza ukazuje wprawdzie, że popęd seksuwalny wpływa na nasze życie począwszy od najwcześniejszego okresu, ale istnieje ogromna różnica między sposobami jego przejawiania się u dziecka i u osoby dorosłej. Żaba jest zwierzęciem, której najpierw, we wczesnej fazie życia, przybiera postać kijanki – zupełnie odmienną od postaci dorosłego okazu. Dlatego ten symbol dziedziny płci oddziaływa dwojako na nieświadomość dziecka. Po pierwsze, pomaga mu zaakceptować formy życia seksualnego, które właściwe są jego wiekowi. Po drugie przygotowuje dziecko do tego, że w miarę dorastania, dla własnej pomyślności, będzie musiało formy te przekształcić. [...] Dziecko odczuwa przedświadome podobieństwo między wrażeniami, jakie wywołuje dotknięcie żaby – wilgotnej i lepkiej, a doznaniami, jakie budzą w nim własne organy seksualne. Fakt, że żaba pod wpływem pobudzenia nadyma się, powiększa swą objętość, wywołuje skojarzenia (które również są nieświadome) ze zdolnością męskiego członka do erekcji”.

To ja - twoje genitalia!

 Analiza każdej z baśni prędzej czy później zboczy na fazę edypalną i płciowość. Powiem prosto z mostu: nie wierzę we freudowską psychoanalizę, jaką serwuje Bettelheim. Jest ona dla mnie konstruktem, którym można sobie tłumaczyć niektóre, ale nie wszystkie przypadki. Być może odkrywa pewną cząstkę prawdy o pewnych ludziach. Ale sprowadzanie każdego wewnętrznego konfliktu człowieka do sfery płciowości ma dla mnie tyle sensu, co utyskiwania pewnej pani w świątecznych „Wysokich Obcasach” na dominujący paradygmat erekcyjno-falliczny w przestrzeni miejskiej (czyt. „dużą ilość wysokich wieżowców”).

Psychoanaliza jest wygodnym rusztowaniem dla snucia myśli. Jest znakomitym punktem wyjścia dla dowcipów. Ale nie jest dla mnie prawdą, i dlatego nieustające pienia nad geniuszem Bettelheima, który tak zgrabnie ujął nieprzebrane bogactwo baśni w ramy tej pseudonauki, są dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Czasami nawet zastanawiam się, czy ludzie, którzy chwalą „Cudowne i pożyteczne”, przeczytali coś oprócz wstępu, w którym freudyzm aż tak nie rzuca się w oczy.

Baśnie są dla mnie ważne. Są cudowne i pożyteczne. Są pożyteczne dlatego właśnie, że są cudowne. Wszystkie baśnie są podobne; każda jest inna. Znane schematy uspokajają; zmienne i barwne szczegóły oczarowują. Pewność zwycięstwa podnosi na duchu. Prosty humor wywołuje uśmiech. Cukier krzepi.

Nie muszę doszukiwać się w baśniach wydumanych symboli, żeby je lubić i znajdować w nich wartość.

Znacznie lepiej niż ja ujmuje to Robert Darnton w książce „Wielka masakra kotów”:

„Czarnym charakterem w Bettelheimowskiej wersji bajki o Czerwonym Kapturku jest właśnie id, kierujące się zasadą przyjemności, która sprowadza dziewczynkę na manowce, w momencie gdy jest już zbyt duża na fiksację oralną [...] ale zbyt mała na dorosłą aktywność seksualną. Id jest także wilkiem, który jest również ojcem, który jest także gajowym, który jest także ego, a jednocześnie, w jakimś sensie, również superego. [...] To zręczne wymieszanie symboli sprawia, że Czerwony Kapturek może znaleźć się w łóżku ze swym ojcem, wilkiem, przez co dziewczynka daje upust swym edypalnym fantazjom. Ostatecznie ocaleje dzięki ponownym narodzinom na wyższym poziomie egzystencji, wraz z tym jak jej ojciec pojawia się ponownie jako ego-superego-gajowy i uwalnia ją z brzucha ojca jako wilka-id, po czym wszyscy żyją długo i szczęśliwie. [...] [Baśnie] są dla niego jak leżący płasko na kozetce pacjeci, tkwiący w ponadczasowej teraźniejszości. Nie zastanawia się nad ich pochodzeniem ani nie przejmuje się odmiennymi znaczeniami, jakie mogły mieć w innych kontekstach, ponieważ zakłada, że wie, jak funkcjonuje i jak od zawsze funkcjonowała ludzka dusza”.

Tak, popisuję się.


Ale żeby było jeszcze śmieszniej, sam Bettelheim jest postacią co najmniej kontrowersyjną. Po pierwsze, zarzucano mu plagiat – miał on jakoby zerżnąć niektóre fragmenty swojej książki od innych autorów. Po drugie, mimo że był uznanym psychologiem dziecięcym i specjalistą od autyzmu, pojawiały się doniesienia, że swoich pacjentów bił. Po trzecie wreszcie, chociaż był dyrektorem szkoły dla dzieci z zaburzeniami – miał doktorat z historii sztuki, nie z psychologii. Co udało mu się zataić dzięki bałaganowi związanemu z wojną.

Niezły autorytet.

Jakiś już czas temu powstała w mojej głowie myśl, by coś napisać o tej obmierzłej dla mnie personie, lecz dziś dopiero nastąpił przełom. Można to nazwać kroplą, która przepełniła czarę goryczy.

Od pół roku czytam sobie powolutku „Wiedźmina”. Jak być może nie wiedzą trzy inne osoby poza mną, które nie czytały „Wiedźmina”, każdy rozdział w serii rozpoczyna się jakimś zgrabnym ustępem, przeważnie z fikcyjnego źródła, należącego do świata przedstawionego: a to jakaś pieśń dziadowska, a to Encyclopaedia Maxima Mundi Effenberga i Talbota, ot, takie pseudocytaty dla ubarwienia narracji.

Dzisiaj rano czytam sobie tom VI, „Wieżę Jaskółki”. Docieram szczęśliwie do rozdziału drugiego i oto, co widzą moje oczy:

„Wkraczając w wiek dojrzewania, młoda dziewczyna zaczyna podejmować próby penetracji dziedzin życia uprzednio jej niedostępnych, co w baśniach symbolizuje wejście do tajemniczej wieży i poszukiwanie ukrytej tam komnaty. Dziewczyna wspina się na szczyt wieży, stąpając po kręconych schodach – schody w snach są symbolem przeżycia erotycznego. Zakazana komnata, ów mały zamknięty na klucz pokój, symbolizuje vaginę; przekręcenie klucza w zamku to symbol aktu seksualnego.
Bruno Bettelheim, The Use of Enchantment, the Meaning and Importance of Fairy Tales



Wiecie, czemu schody są symbolem przeżycia erotycznego? Bo w obu przypadkach można się zasapać.

Cytat jest, nawiasem mówiąc, niedokładny, ale ogólna myśl Bettelheima została zachowana. Tym jednym akapicikiem Sapkowski zniweczył jakąkolwiek sympatię, jaką budziła we mnie jego powieść. Zburzył też przy okazji narracyjną iluzję, przemądrzałym głosem Bettelheima eksplicytując to, co i bez komentarza byłoby wystarczająco jasne.

W rozdziale, który następuje po tym cytacie, pojawia się postać o imieniu Hotsporn. Nie chcę wiedzieć, czy to było zamierzone. Boję się nawet zapytać wujka Google’a.

Nawiasem mówiąc, nie rozumiem, czemu Sapkowski podał angielski tytuł książki Bettelheima, skoro istniało już wtedy polskie tłumaczenie. Nie rozumiem też, czemu „vagina” jest napisana przez V.

I nie rozumiem, dlaczego Sapkowski już drugi raz pojawia się na tym blogu w kontekście freudowskim. To pewnie jakiś mój nieprzepracowany kompleks edypalny.

2 komentarze:

  1. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna i mądra "robota"-odważne , mądre i niezależne myślenie.

    OdpowiedzUsuń