środa, 28 września 2016

Pyszna kaszka, lecz kaszka - o Antoninie Domańskiej



Kto dzieckiem w kolebce pasie kurczaki, ten młody nadrabia zaległości w literaturze dla smarkaterii. Czasem wychodzi z tego miłe zaskoczenie, jak w przypadku „O czym szumią wierzby”. Czasem wychodzi z tego szybki rajd po trzech utworach Antoniny Domańskiej („Hanusia Wierzynkówna”, „Trzaska i Zbroja” oraz sztandarowa, a dotąd mi nieznana „Historia żółtej ciżemki”), do którego opisania przymierzam się od blisko miesiąca.

Bezbolesne jest to pisarstwo, sprawne, dosyć barwne, choć pozbawione fajerwerków, solidnie oparte na źródłach historycznych i zgrabnie je rozwijające – i chyba dlatego tak trudno napisać o nim coś mądrego. Chociaż nie, mam myśl: ogromnym plusem tych utworów (bo nie wszystkie zasługują z racji długości – czy raczej krótkości – na miano powieści) jest to, że skupiają się na losie zwykłych ludzi, „trzeciego stanu”: kupców, rzemieślników i kmieci, a w „Historii żółtej ciżemki” nawet włóczęgów. Na pierwszym planie jest więc nie wielka polityka (choć i ona się pojawia, na przykład kiedy chłopi gwarzą sobie kulturalnie o śmierci Władysława pod Warną), tylko codzienne życie i osobiste problemy, o których słuch dawno zaginął.

Bezbolesne jest to pisarstwo, lecz jednak dziecięce. Dziecko nie będzie cynicznie wątpić, jak to możliwe, by w czasach znakomitych średniowiecznych dróg jeden i ten sam człowiek osobiście włamywał się do domów w Krakowie i kierował szajką bandytów na Litwie. Możliwe, że nie będzie nawet gardzić bohaterem za ewidentną głupotę, jak wtedy, gdy przyszły właściciel żółtej ciżemki, straciwszy nadzieję, że odnajdzie swoją rodzinną wioskę, nagle spotyka w Krakowie przyjaciela z lat dziecinnych – i przez dziesięć lat nie pomyśli, żeby zapytać go o drogę do Poręby, z której ten przyjaciel do Krakowa przyszedł. 
To nie są złe książki. No, może z wyjątkiem „Hanusi Wierzynkówny”, która zaczyna się bardzo obiecująco, wprowadza postać pewnej siebie i pomysłowej dziewczynki, a potem nagle wchodzi w tryb turbo, przeskakuje parę lat w przód i kończy się ślubem bohaterki z jakimś bezimiennym manekinem.

"Uczta u Wierzynka" autorstwa Abramowicza. Znana również jako moment, w którym Hanusia Wierzynkówna przestaje mieć cokolwiek do powiedzenia, a jej historia przestaje się rozwijać.

 Ale Domańska naprawdę nie pisała źle. Realia i postaci historyczne (jak Jan Długosz albo święty Kazimierz) są przedstawione z wdziękiem, werwą i niemałą dbałością o szczegóły, co każe mi dziwić się, czemu Wyspiański w „Weselu” przedstawił ją jako Radczynię, która w listopadzie pyta chłopkę, czy już posiała zboże.

Dawno temu „Paziowie króla Zygmunta” wzbudzili mój niekłamany zachwyt. Ale twórczość Domańskiej jest jak kaszka zbożowa dla niemowląt. Kaszka, choćby i najpyszniejsza, nie może już wystarczyć organizmowi, który domaga się pokarmów stałych. Każda książka ma swój czas – i tak jak nie należy moim zdaniem czytać na przykład „Innego świata” Herlinga-Grudzińskiego, póki nie osiągnie się pewnej dojrzałości intelektualnej, tak też Domańska najlepiej smakuje, gdy jeszcze ma się mleko pod nosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz