poniedziałek, 12 września 2016

Pieróg leniwy, Antiochia i krzyżowcy - "Knights of the Cross", Tom Harper



Czy można wyobrazić sobie coś lepszego niż kryminał w czasach krucjat? Oto pod murami obleganej Antiochii ginie jeden z krzyżowców – ginie, dodajmy, w tajemniczych okolicznościach, najprawdopodobniej nie z rąk wrogich Turków, tylko kogoś z obozu chrześcijańskiego. Obozu, który po przedłużającym się oblężeniu głoduje i popada w coraz większy zamęt i rozprzężenie. Jednym słowem  duszny klimat, poczucie beznadziei, mroki ludzkiej duszy itd., a w tym wszystkim jedyny człowiek, który może rozwiązać zagadkę tajemniczego morderstwa.

Człowiek tak nieciekawy, że mija dłuższa chwila, zanim przypomnę sobie jego imię. Demetrios Askiates, Grek (jak widać), nie ma niestety ani krztyny charyzmy. Nie ma nawet za bardzo chęci brać udziału w fabule, ani w wątku oblegania Antiochii, ani w wątku zamordowanego krzyżowca. Obydwa wątki zresztą posuwają się bardzo powoli, co w tym pierwszym jest jeszcze zrozumiałe – w końcu krzyżowcy siedzieli pod murami przez ładnych siedem miesięcy – ale w drugim jest już tylko irytujące. Co więcej, rozwiązanie kryminalnej zagadki nie jest bynajmniej zasługą sprytnego łączenia poszlak i genialnej dedukcji w wykonaniu Demetriosa; po prostu pewna osoba, która od samego początku zna całą prawdę, ale nabiera wody w usta, ledwie zobaczy naszego bohatera, na łożu śmierci w końcu się łamie i wszystko mu wyznaje. Bardzo to niezgrabne, a Demetrios nie po raz pierwszy wychodzi na biernego ofermę.

Epic. Od razu wszystko musi być epic. Wiadomo, jak krucjaty, to epic.
 
Nazbyt surowo to zabrzmiało – bo przecież książka nie jest zła. Ma solidne podstawy merytoryczne (autor jest historykiem) i zręcznie ukazuje wewnętrzne podziały zarówno wśród krzyżowców, jak i wśród muzułmanów. Atmosfera daleko odbiega od „Krzyżowców” Zofii Kossak. Tam pomimo ludzkich błędów i zbrodni, pomimo pleniącego się wśród rycerzy zepsucia, mimo chciwości i podłości, pod plugawą skorupą nigdy nie przestaje tlić się ogień Bożej łaski. U Harpera pod skorupą nie ma nic – dla Demetriosa wszyscy Frankowie to w najlepszym wypadku przebiegli i krwiożerczy chciwcy, a w najgorszym bezrozumne bestie. Jako Grek i wierny poddany bizantyńskiego cesarza jest wśród nich obcy; właściwie byłby prawie ciekawą postacią, gdyby nie jego rozpaczliwa letniość. Nie jest przekonany do celu krucjaty ani do sensowności poszukiwania mordercy. Właściwie do niczego nie jest przekonany. Nie podejmuje z własnej inicjatywy żadnych działań, tylko reaguje i utrzymuje się przy życiu, aż uratuje go ktoś z przyjaciół albo ślepy traf. Z jakiegoś powodu wolno mu przysłuchiwać się naradom dowódców, chociaż on sam nic nie ma na nich do powiedzenia. Łagodny w obejściu, tolerancyjny w poglądach, racjonalny w wierze, jest przezroczystą szybą, przez które czytelnik może wygodnie obserwować bardziej aktywne postaci. I może dla niektórych to byłoby jego zaletą.

Dla mnie jednak najcenniejsze były te momenty, kiedy Demetrios tracił oddech, wspinając się po rozklekotanej drabinie na mury podstępem zdobytej Antiochii, kiedy przedzierał się przez uciekający przed pożarem tłum, szukając swojej ukochanej, kiedy cierpiał, dręczony wyrzutami sumienia, bo z powodu jego bierności ktoś niewinny stracił życie.

Były takie momenty, bo to naprawdę nie jest zła książka. Tak niewiele jej jednak brakuje, by być naprawdę dobrą, a nie tylko w miarę, że nie mogę pozbyć się uczucia niedosytu i lekkiej frustracji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz