Albania jest
to kraj, który ma prawie dziesięć razy więcej mieszkańców niż Islandia, a mimo
to trendotwórcze centrum współczesnego świata widzi w nim głównie położoną na
krańcach cywilizację kryjówkę dla pozbawionych ciał czarnoksiężników tudzież
legendarnych artefaktów.
Albania jest
również krajem, który wydał znakomitego pisarza Ismaila Kadarego. Nazywam go
znakomitym, choć znam zaledwie dwie jego książki: „Krew za krew”, dzięki której
mój ignorancki, zaściankowy móżdżek dowiedział się o albańskiej tradycji
wendetty, oraz „Generała martwej armii”, dzięki której mój ignorancki,
zaściankowy móżdżek dowiedział się, że podczas drugiej wojny światowej w
Albanii byli Włosi.
Tytułowy
generał to właśnie Włoch, który dwadzieścia lat po wojnie został wysłany, by
zabrać szczątki swoich poległych rodaków, pochowanych przy drogach i pod
oborami, gdzie popadło. Albańczycy są dla niego obcy; więcej nawet, podskórnie
nadal są wrogami, mimo że wojna dawno się skończyła. Chciałby czuć do nich
podszyte pogardą pobłażanie, jakie dla zagubionych wśród błot i gór dzikusów
żywi przedstawiciel cywilizacji – a on przecież jest przedstawicielem
cywilizacji, tej cywilizacji wspartej na „Iliadzie” i „Antygonie”, zdolnej
dopasować bezimienne zwłoki do nazwiska na liście i zapakować je do porządnego
worka firmy „Olimpia”. Chciałby widzieć w swoim zadaniu szlachetne dzieło,
które pozwoli przywrócić bohaterów na łono ojczyzny.
Ale bohaterów
nie ma, jest za to zamordowana prostytutka z armijnego domu publicznego, jest dezerter,
po którym został dziennik, i okrutny najeźdźca, po którym zostały spalone
wioski. A przede wszystkim jest śmierć. Jest wielka martwa armia, za którą
generał musi wziąć odpowiedzialność, ponieważ jest generałem i nie wolno mu być
nikim innym jak tylko generałem (nigdy nie poznajemy jego imienia).
Jest to
przejmująca opowieść o osamotnieniu, ale też znacznie więcej – opowieść o
wojnie, która nie kończy się wraz z podpisaniem rozejmu, ale trwa we
wspomnieniach i w bardziej namacalnych skutkach. Jest to również osobliwe
spojrzenie Kadarego z zewnątrz na własną kulturę, wyobcowanie swojskości
(dzięki któremu paradoksalnie albańskość wypada znacznie lepiej niż
cywilizowana włoskość).
A „Krew za
krew” jest jeszcze lepsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz