Przez dobrą
godzinę po zamknięciu tej książki prześladowała mnie myśl: o czym właściwie ona
była?
Nie o
początkach państwa polskiego, mimo że pojawia się tam i geniusz polityki
Bolesław Chrobry, i zafascynowana nim ambitna Rycheza, i opat tyniecki Aron.
Ten ostatni, nawiasem mówiąc, wiedziony piórem Parnickiego nieco się
pospieszył, ponieważ opactwo tynieckie zostało założone najprawdopodobniej
dopiero przez Kazimierza Odnowiciela, jeśli nie Bolesława Szczodrego.
Tu jednak Aron
jest opatem w Tyńcu już za Bolesława Chrobrego. Zanim nim jednak został,
przewędrował całą Europę – a czytelnik razem z nim, ponieważ to właśnie Aron
jest, przynajmniej pozornie, głównym bohaterem „Srebrnych orłów”. Jako młodziutki
mnich przybywa z Wysp Brytyjskich do Rzymu: teoretycznie duchowej stolicy
świata chrześcijańskiego, w praktyce miasta rozdzieranego konfliktami, gdzie na
każdym kroku wyczuwalna jest bluźniercza, pogańska przeszłość i tradycja
republiki, ta ostatnia co prawda zdegenerowana do postaci bardziej
przypominającej anarchię.
W Rzymie
właśnie przebywa pewien niezrównoważony, okrutny, kapryśny młodzik, upojony
snami o wielkości. Nazywa się Otto, niedawno mianował pierwszym patrycjuszem
słowiańskiego księcia Bolesława i snuje wielkie plany stworzenia nowego,
chrześcijańskiego cesarstwa, w które mało kto wierzy oprócz niego.
Więc może
„Srebrne orły” są książką o Ottonie i o jego zuchwałej wizji? Może o papieżu
Sylwestrze, Gerbercie z Aurillac, którego uczoność narażała na podejrzenia o
czary? Może o plątaninie politycznych intryg, które knują italscy wielmoże i
miasta, niemieccy panowie, agenci Bizancjum i wysłannicy Stefana węgierskiego,
a które Aron – nasz bohater, nasze okno na świat przedstawiony – zrozumie długo
po czasie?
A może o
fałszywości kobiet, o zdradliwym powabie ich wdzięków? Przyjaciel Arona żyje
wyłącznie miłością do Teodory Stefanii, łudząc się, że ona odwzajemnia jego
uczucia, nawet gdy zostaje kochanką Ottona. Ta sama Teodora Stefania –
uosobienie samolubnej, mściwej, wielbiącej samą siebie rzymskości – doprowadzi
Ottona do zguby. Rycheza może zrobić to samo z Mieszkiem, swoim mężem.
„Srebrne orły”
z pewnością mają w sobie to wszystko i więcej jeszcze – dla mnie jednak jest to
przede wszystkim opowieść o złudzeniach, które kierują ludzkimi poczynaniami i
które często okazują się zgubne.
Złudzeniem
okazuje się miłość, władza i panowanie, niezależność; złudzeniem jest możliwość uszczęśliwienia uprowadzonych chrześcijan, którzy po wyzwoleniu przez Arona z muzułmańskiej niewoli wpadają w stokroć gorsze poddaństwo; wielkim złudzeniem jest
ottońska wizja zjednoczonego chrześcijaństwa, w którym pierwszym patrycjuszem i
następcą cesarza może być wielki Bolesław. Ale wielkość Bolesława – według
Parnickiego – polega na tym właśnie, że on nie ulega temu złudzeniu. Jest
pragmatykiem, nie wizjonerem. Srebrne orły stają się jego własnym znakiem, a nie
pięknym, lecz bezużytecznym symbolem cesarskiego patrycjusza.
Ale Rycheza
nie chce się z tym pogodzić. Ona oddana jest pięknej, bezużytecznej wizji całą
duszą i sercem – i kto wie, jaki wpływ może wywrzeć na podatnego Mieszka?
Dużo można by pewnie zarzucić „Srebrnym orłom”, jeśli chodzi o wierność
ustaleniom historyków. Jest to jednak książka piękna, co mile mnie zaskoczyło,
bo moje dotychczasowe doświadczenia z Parnickim wspominam raczej niemiło. Jest
to powiesć o niesamowitej atmosferze, pełna malowniczych i poruszających wyobraźnię
opisów, a przy tym znakomicie skonstruowana, czego dowodzi choćby to, że
pozostaje ciekawa, mimo że głównym bohaterem jest byle pionek, przez większość
czasu kompletnie nieświadom prawdziwego znaczenia zdarzeń, których jest
świadkiem. Mało który pisarz potrafiłby tego dokonać – za to chwała
Parnickiemu. Jeśli będziecie mieć okazję, przeczytajcie "Srebrne orły", zwłaszcza że niedawno zostały na nowo wydane. Naprawdę warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz