niedziela, 8 stycznia 2017

Gdzie okiem sięgnąć, tylko złudzenia - "Srebrne orły", Teodor Parnicki



Przez dobrą godzinę po zamknięciu tej książki prześladowała mnie myśl: o czym właściwie ona była?

Nie o początkach państwa polskiego, mimo że pojawia się tam i geniusz polityki Bolesław Chrobry, i zafascynowana nim ambitna Rycheza, i opat tyniecki Aron. Ten ostatni, nawiasem mówiąc, wiedziony piórem Parnickiego nieco się pospieszył, ponieważ opactwo tynieckie zostało założone najprawdopodobniej dopiero przez Kazimierza Odnowiciela, jeśli nie Bolesława Szczodrego.


Tu jednak Aron jest opatem w Tyńcu już za Bolesława Chrobrego. Zanim nim jednak został, przewędrował całą Europę – a czytelnik razem z nim, ponieważ to właśnie Aron jest, przynajmniej pozornie, głównym bohaterem „Srebrnych orłów”. Jako młodziutki mnich przybywa z Wysp Brytyjskich do Rzymu: teoretycznie duchowej stolicy świata chrześcijańskiego, w praktyce miasta rozdzieranego konfliktami, gdzie na każdym kroku wyczuwalna jest bluźniercza, pogańska przeszłość i tradycja republiki, ta ostatnia co prawda zdegenerowana do postaci bardziej przypominającej anarchię.

W Rzymie właśnie przebywa pewien niezrównoważony, okrutny, kapryśny młodzik, upojony snami o wielkości. Nazywa się Otto, niedawno mianował pierwszym patrycjuszem słowiańskiego księcia Bolesława i snuje wielkie plany stworzenia nowego, chrześcijańskiego cesarstwa, w które mało kto wierzy oprócz niego.

Więc może „Srebrne orły” są książką o Ottonie i o jego zuchwałej wizji? Może o papieżu Sylwestrze, Gerbercie z Aurillac, którego uczoność narażała na podejrzenia o czary? Może o plątaninie politycznych intryg, które knują italscy wielmoże i miasta, niemieccy panowie, agenci Bizancjum i wysłannicy Stefana węgierskiego, a które Aron – nasz bohater, nasze okno na świat przedstawiony – zrozumie długo po czasie?

A może o fałszywości kobiet, o zdradliwym powabie ich wdzięków? Przyjaciel Arona żyje wyłącznie miłością do Teodory Stefanii, łudząc się, że ona odwzajemnia jego uczucia, nawet gdy zostaje kochanką Ottona. Ta sama Teodora Stefania – uosobienie samolubnej, mściwej, wielbiącej samą siebie rzymskości – doprowadzi Ottona do zguby. Rycheza może zrobić to samo z Mieszkiem, swoim mężem.

„Srebrne orły” z pewnością mają w sobie to wszystko i więcej jeszcze – dla mnie jednak jest to przede wszystkim opowieść o złudzeniach, które kierują ludzkimi poczynaniami i które często okazują się zgubne.

Złudzeniem okazuje się miłość, władza i panowanie, niezależność; złudzeniem jest możliwość uszczęśliwienia uprowadzonych chrześcijan, którzy po wyzwoleniu przez Arona z muzułmańskiej niewoli wpadają w stokroć gorsze poddaństwo; wielkim złudzeniem jest ottońska wizja zjednoczonego chrześcijaństwa, w którym pierwszym patrycjuszem i następcą cesarza może być wielki Bolesław. Ale wielkość Bolesława – według Parnickiego – polega na tym właśnie, że on nie ulega temu złudzeniu. Jest pragmatykiem, nie wizjonerem. Srebrne orły stają się jego własnym znakiem, a nie pięknym, lecz bezużytecznym symbolem cesarskiego patrycjusza.

Ale Rycheza nie chce się z tym pogodzić. Ona oddana jest pięknej, bezużytecznej wizji całą duszą i sercem – i kto wie, jaki wpływ może wywrzeć na podatnego Mieszka?
Dużo można by pewnie zarzucić „Srebrnym orłom”, jeśli chodzi o wierność ustaleniom historyków. Jest to jednak książka piękna, co mile mnie zaskoczyło, bo moje dotychczasowe doświadczenia z Parnickim wspominam raczej niemiło. Jest to powiesć o niesamowitej atmosferze, pełna malowniczych i poruszających wyobraźnię opisów, a przy tym znakomicie skonstruowana, czego dowodzi choćby to, że pozostaje ciekawa, mimo że głównym bohaterem jest byle pionek, przez większość czasu kompletnie nieświadom prawdziwego znaczenia zdarzeń, których jest świadkiem. Mało który pisarz potrafiłby tego dokonać – za to chwała Parnickiemu. 

Jeśli będziecie mieć okazję, przeczytajcie "Srebrne orły", zwłaszcza że niedawno zostały na nowo wydane. Naprawdę warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz