niedziela, 15 stycznia 2017

Attyla był Węgrem - "Byłem niewolnikiem Hunów", Géza Gárdonyi (tłum. Andrzej Sieroszewski)



Człek mądry podąża za pająkami. W tych bowiem bibliotecznych niszach, gdzie gnieżdżą się najobficiej, niespodziewanie można natknąć się na prawdziwe skarby (czasami też na bezwartościowe śmiecie, oczywiście, ale po cóż wspominać rzeczy nieprzyjemne).



Takim zaskakującym skarbem okazała się węgierska powieść „Byłem niewolnikiem Hunów” Gézy Gárdonyiego, opowiadająca historię bizantyńskiego niewolnika Zety, który dobrowolnie idzie na służbę u Hunów w nadziei, że zdoła zdobyć serce niedostępnej Hunki Emöke.



Przez pierwszą połowę książki Zeta był głównie bohaterem mdłego romansu i jednym z mniej ciekawych elementów powieści, przypominając niesławnego leniwego pieroga z "Knights of the Cross". Przyćmiewał go chociażby obraz życia Hunów – na pozór brutalnych, kochających wojnę dzikusów, w rzeczywistości zaś ludzi twardych, niepozbawionych sprytu, ale też sprawiedliwych i honorowych (w końcu są dla Gárdonyiego takimi pra-Węgrami). Znamienna jest scena, w której Zeta opowiada Hunkom, że z powodu nędzy jego własny ojciec sprzedał go w niewolę; Hunki są oburzone i zapowiadają z satysfakcją, że Attyla zrobi porządek z tą hańbą, jaką stał się dla świata Rzym. Attyla to rzeczywiście Bicz Boży, budzący jednocześnie grozę i podziw, a przy tym władca wielkiego imperium i wytrawny polityk, którego Rzymianie lekceważą jako barbarzyńcę, lecz który jednocześnie budzi w nich paniczny strach.

I kiedy zdawało mi się, że książka odkryła już przede mną wszystkie karty, zaczęła się prawdziwa zabawa: bitwa na Polach Katalaunijskich, w której Zeta uczestniczy jako giermek.

Powiem krótko: „Byłem niewolnikiem Hunów” zawiera jeden z najlepszych opisów bitew, z jakimi zdarzyło mi się spotkać. Gorączka i ślepy szał, jakie ogarniają częstokroć ciamajdowatego dotąd Zetę, są opisane po mistrzowsku, jeszcze lepsze jest zaś to, co następuje potem, kiedy ranny Zeta budzi się na pobojowisku, przygnieciony koniem i potwornie spragniony, i długo czeka na pomoc tych, którzy przyjdą pozbierać zwłoki.

Przytłaczające poczucie opuszczenia i beznadziejnego zabłąkania, które będzie już dominować właściwie do samego końca książki, jest uchwycone tak znakomicie, że w pełni rekompensuje dosyć sztampowy wątek romansowy i ofermowate początki Zety. Nie dziwi mnie więc wcale, że książka jest ponoć nadal (po ponad stu latach od wydania) jedną z najpopularniejszych powieści historycznych na Węgrzech, a sam Gàrdonyi uważał ją za swoje najlepsze dzieło.

Tym razem pająki mnie nie zawiodły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz