Człek mądry
podąża za pająkami. W tych bowiem bibliotecznych niszach, gdzie gnieżdżą się
najobficiej, niespodziewanie można natknąć się na prawdziwe skarby (czasami też
na bezwartościowe śmiecie, oczywiście, ale po cóż wspominać rzeczy
nieprzyjemne).
Takim
zaskakującym skarbem okazała się węgierska powieść „Byłem niewolnikiem Hunów”
Gézy Gárdonyiego, opowiadająca historię bizantyńskiego niewolnika Zety, który
dobrowolnie idzie na służbę u Hunów w nadziei, że zdoła zdobyć serce niedostępnej
Hunki Emöke.
Przez pierwszą
połowę książki Zeta był głównie bohaterem mdłego romansu i jednym z mniej
ciekawych elementów powieści, przypominając niesławnego leniwego pieroga z "Knights of the Cross". Przyćmiewał go chociażby obraz życia Hunów – na pozór
brutalnych, kochających wojnę dzikusów, w rzeczywistości zaś ludzi twardych,
niepozbawionych sprytu, ale też sprawiedliwych i honorowych (w końcu są dla Gárdonyiego takimi pra-Węgrami). Znamienna jest
scena, w której Zeta opowiada Hunkom, że z powodu nędzy jego własny ojciec
sprzedał go w niewolę; Hunki są oburzone i zapowiadają z satysfakcją, że Attyla
zrobi porządek z tą hańbą, jaką stał się dla świata Rzym. Attyla to
rzeczywiście Bicz Boży, budzący jednocześnie grozę i podziw, a przy tym władca
wielkiego imperium i wytrawny polityk, którego Rzymianie lekceważą jako
barbarzyńcę, lecz który jednocześnie budzi w nich paniczny strach.
I kiedy
zdawało mi się, że książka odkryła już przede mną wszystkie karty, zaczęła się
prawdziwa zabawa: bitwa na Polach Katalaunijskich, w której Zeta uczestniczy
jako giermek.
Powiem krótko:
„Byłem niewolnikiem Hunów” zawiera jeden z najlepszych opisów bitew, z jakimi
zdarzyło mi się spotkać. Gorączka i ślepy szał, jakie ogarniają częstokroć
ciamajdowatego dotąd Zetę, są opisane po mistrzowsku, jeszcze lepsze jest zaś
to, co następuje potem, kiedy ranny Zeta budzi się na pobojowisku,
przygnieciony koniem i potwornie spragniony, i długo czeka na pomoc tych, którzy
przyjdą pozbierać zwłoki.
Przytłaczające
poczucie opuszczenia i beznadziejnego zabłąkania, które będzie już dominować właściwie do
samego końca książki, jest uchwycone tak znakomicie, że w pełni rekompensuje
dosyć sztampowy wątek romansowy i ofermowate początki Zety. Nie dziwi mnie więc
wcale, że książka jest ponoć nadal (po ponad stu latach od wydania) jedną z
najpopularniejszych powieści historycznych na Węgrzech, a sam Gàrdonyi uważał
ją za swoje najlepsze dzieło.
Tym razem
pająki mnie nie zawiodły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz