Czasem ludzie
tworzą sobie różne listy, na przykład listę 100 najbogatszych Polaków, 20
najgroźniejszych ras psów albo 50 najlepszych heavymetalowych frontmanów wszech
czasów, aby w ten arbitralny sposób jakoś zamknąć magmę naszej rzeczywistości w
jakieś dające się pojąć ramy. Darzę wielkim podziwem twórców takich list, po
pierwsze dlatego, że znają tyle ras psów, żeby zapełnić nimi dwadzieścia pozycji, a po drugie dlatego, że nie boją się narzucić swojego werdyktu innym.
O ich dzielnym zdecydowaniu świadczy chociażby sformułowanie „wszech czasów” w
kontekście jakże długiej, sięgającej nieledwie pomroki dziejów historii heavy
metalu.
Dawno, dawno
temu – kiedy ów zacny gatunek muzyczny dopiero raczkował – ludność zabawiała
się robieniem list nieco innego rodzaju. List wyraźnie osobistych,
subiektywnych, żeby nie rzec – ekshibicjonistycznych: list 10 najważniejszych
książek w życiu danej osoby.
Gdyby ktoś
kazał mi sporządzić taką listę – grożąc, że nie zdejmie mi kajdan ani nie da
choćby skibki chleba, dopóki nie skończę – to pewnie trafiłaby na nią „Sztuka
życia i przetrwania”, czyli gawęda o survivalu. Jest to książka po prostu
wspaniała, która rozpaliła swego czasu moją ośmioletnią wyobraźnię równie mocno
jak „Robinson Cruzoe” albo „Biały kieł”, ucząc mnie, że:
- węże można jeść, byle najpierw obciąć im głowę,
- alkohol (najlepiej osiemdziesięcioprocentowy rum) należy popijać tylko wieczorem, bo w ciągu dnia powoduje zmęczenie,
- „traperską brodę” zapuszczają przeważnie nowicjusze, żeby imponować innym, sprawiając wrażenie, że znosili tak ogromne trudy, że nie mogli się ogolić,
- nie ma nic groźniejszego niż ranny
komarnosorożec, - jeśli zostawi się w strumieniu truchło łosia, następnego dnia będzie przy nim mnóstwo ryb, które można wyłapać i zjeść.
Pokazując mi
pięć sposobów zawieszania garnka nad ogniem i dziesięć typów szałasów, „Sztuka
życia i przetrwania” jednocześnie odmalowała romantyczną wizję nieulękłego
człowieka, który poskramia naturę przede wszystkim dzięki zdrowemu rozsądkowi i
pomysłowości. A chociaż różne rdzenne ludy zdarza jej się określić mianem
„dzikich”, co współczesne oko razi, to jednocześnie o umiejętnościach owych
„dzikich” wypowiada się z dużym szacunkiem i uznaniem, piętnując za to
cywilizację, która czyni ludzi nieporadnymi w obliczu przyrody.
Przypomniała
mi się ta książka z powodu „Globalii”. Jeden z bohaterów uwięzionych w idealnym
świecie wiecznej konsumpcji natrafia tam na książkę „Walden, czyli życie w
lesie”. „Walden” to dziewiętnastowieczny zbiór esejów filozoficznych niejakiego
Thoreau, który – jak wskazuje tytuł – przez dwa lata żył w lesie. „Walden” jest
utrzymany w tym samym duchu co „Sztuka życia i przetrwania”, a także
„Globalia”. Wszystkie te książki krytykują cywilizację, która urabia ludzi według
jednej matrycy, nie pozwalając im na prawdziwe poznanie siebie; wszystkie –
mniej lub bardziej jawnie – upatrują szczęścia w powrocie do natury.
Bo tylko będąc blisko natury, człowiek w pełni czuje swoje nad nią zwycięstwo. Wystarczy, że uda mu się rozpalić ognisko wśród siąpiącej mżawki, a już może czuć się panem stworzenia.
Znam tę książkę, też ją czytywałam za dzieciaka. Okładka od mojego egezmplarza jest podobnie wymiętolona jak Twoja. xD
OdpowiedzUsuń