środa, 13 września 2017

Czego nie ma na fanfiction.net - "Mennymsowie", Sylvia Waugh (tłum. Agata Kowalczyk)



Co najmniej raz w roku muszę przeczytać sobie wszystkie pięć tomów „Mennymsów” i za każdym razem ogarnia mnie smutek, że seria ta nie zyskała takiego rozgłosu, na jaki moim zdaniem zasługuje. Niezmiennym zdumieniem napawa mnie na przykład fakt, że na najstraszliwszej stronie całego Internetu, tj. fanfiction.net, nie ma ani jednego grafomańskiego popisu inspirowanego „Mennymsami”. Chociaż może nie ma czego żałować; pamiętam szok, jakim był pedofilski fanfik o „Serii niefortunnych zdarzeń”, w którym Hrabia Olaf marzy o zgwałceniu Klausa.

To chyba zresztą tłumaczy brak fanfiction na temat „Mennymsów”: szmacianą lalkę trudno zgwałcić, a właśnie wielkimi szmacianymi lalkami są Mennymsowie. 

Makabryczne okładki też mogły zaszkodzić popularności tej serii, prawdę mówiąc.
 
Ożyli po śmierci Katarzyny Penshaw, swojej ekscentrycznej stwórczyni, i od tej pory przez czterdzieści lat ukrywali przed światem swoją prawdziwą naturę. Udają zwykłych ludzi, co nie jest wcale takie trudne w świecie, w którym nikt nie patrzy sobie w oczy. Udają jednak również na własny użytek. Odprawiają na przykład rytuał rodzinnego niedzielnego obiadu, choć nic podczas niego nie jedzą. Jeremiasz, ojciec rodziny, lubi udawać, że pali fajkę i że bolą go plecy od pracy w ogrodzie. Panna Quigley udaje, że mieszka na Trevethick Street, chociaż większość czasu spędza w szafie pod schodami, wychodząc stamtąd tylko na krótkie odwiedziny u Mennymsów.

Od czterdziestu lat ciągną swoje udawanki, znajdując satysfakcję w upodabnianiu swojego życia do życia zwykłych ludzi. Nigdy się nie zmieniają; sir Magnus od czterdziestu lat jest siedemdziesięcioletnim staruszkiem, Szarlotta nie może przestać być nieznośną nastolatką, choćby nawet chciała, a Bobo nigdy nie wyrośnie z niemowlęctwa. I choćby nie wiadomo jak udawali, żadne nie będzie nigdy człowiekiem.

To absolutne wyobcowanie ze świata jest przyczyną melancholii Kuby, outsider nawet we własnej rodzinie, którego Katarzyna Penshaw uszyła wyłącznie z niebieskiego materiału. Ze wszystkich Mennymsów on ma najwięcej powodów, żeby bać się świata; i dlatego właśnie tak cudowne jest, że stopniowo wychodzi ze swojej skorupy i po czterdziestu latach depresyjnego letargu zaczyna godzić się ze swoim losem. Zresztą niemal każdy członek niesamowicie różnorodnej i barwnej rodziny Mennymsów przechodzi jakąś wewnętrzną drogę, na przekór swojej niezmienności.

Świat stopniowo przestaje być aż tak straszny i wrogi, a ludzie aż tak obcy. Po pierwsze dlatego, że Mennymsowie mogą liczyć na siebie nawzajem (chociaż na co dzień są dla siebie przeważnie opryskliwi i uszczypliwi). Po drugie zaś dlatego, że oprócz ludzi bezmyślnych i okrutnych spotykają też życzliwych i pomocnych. Po czterdziestu latach zastoju Mennymsowie są coraz częściej zmuszani do podejmowania nowych wyzwań i wychodzą z nich zwycięsko, jednocześnie zmieniając się na lepsze. Wioletta, matka rodziny, staje się bardziej stanowcza i nie boi się walczyć o swoje. Panna Quigley opuszcza Trevethick Street w szafie i staje się pełnoprawną domowniczką jako niania Bobo i znakomita malarka.

A skoro mowa już o pannie Quigley, to jako postać łącząca w sobie duże poczucie własnej godności, artystyczną ambicję, przywiązanie do konwenansów i niepozorność postaci, jest jednym z wielu elementów książki, których zupełnie się nie docenia jako dziecko.

Dlatego właśnie co najmniej raz na rok muszę przeczytać wszystkie pięć tomów „Mennymsów” – żeby zobaczyć, co docenię tym razem.

1 komentarz:

  1. O, Mennymsowie! Ktoś oprócz mnie przeczytał! Zawsze mnie zdumiewało, jak wiele życiowej mądrości jest w tej opowieści o ożywionych lalkach. Szczególnie ten motyw z niemożnością dorośnięcia i zmiany. W gruncie rzeczy, przerażający i smutny. Albo wątek Mirabeli i Alberta. To uświadomienie sobie, że Mirabela może marzyć o miłości, ale jej związki nigdy się nie spełnią. Bardzo lubię tę serię i też mnie dziwi, że jest tak mało popularna.

    OdpowiedzUsuń